Odkąd Izrael zapowiedział wycofanie się z Gazy, walka o władzę wśród frakcji palestyńskich przestała być grą zakulisową. Administracja nie działa, ludzie daremnie domagają się reform i praworządności. Parafrazując wypowiedź izraelskiego premiera Szarona o jednostronnej separacji – wyjściu ze Strefy Gazy i budowie bariery bezpieczeństwa na Zachodnim Brzegu – najpoważniejszy dziennik Arabii Saudyjskiej „Al Dżazira” zadaje retoryczne pytanie: „A może nadszedł czas, abyśmy także odseparowali się wreszcie od Palestyńczyków?”.
Artykuł był bezpośrednią reakcją na rozwój wypadków w Strefie Gazy, gdzie czołowi działacze Fatahu, partii Arafata, wspomagani przez uzbrojonych po zęby miejscowych watażków biorą się za łby, doprowadzając Gazę do stanu całkowitej anarchii. Zabójstwa i porywanie zakładników są zjawiskiem niemal powszechnym. Szczątki dotychczasowej administracji przestały istnieć, a zagrożenie jest tak poważne, że ONZ zdecydowała się odwołać dwudziestu zagranicznych pracowników, którzy nieśli pomoc humanitarną zabiedzonej ludności. Uzbrojeni bandyci porwali nawet cywilnych ochotników francuskich, którzy przybyli do Gazy, aby wyrazić solidarność z walką narodu palestyńskiego o niepodległość. (Zostali uwolnieni tylko dzięki osobistej interwencji Arafata, który właśnie gościł nowego francuskiego ministra spraw zagranicznych Michela Barniera).
Rozbrat z Arafatem
W Riadzie zaczynają mieć dosyć Jasera Arafata – z jego wiecznymi żądaniami finansowymi i nieuleczalną korupcją. Kontrolowany przez niego majątek ocenia się na dwadzieścia miliardów dolarów, ale niewiele z tego kapnęło na budowę infrastruktury, szkolnictwa, służbę zdrowia lub stworzenie miejsc pracy. Jeśli sfrustrowane i rozgoryczone tłumy Palestyńczyków dokonają kiedyś szturmu na Bastylię, czyli na kwaterę Arafata w Ramalli może to być ważnym sygnałem dla przeciwników absolutystycznych rządów królewskiej dynastii saudyjskiej.