Najpierw Grecja miała pecha do olimpiady, teraz olimpiada ma pecha do Grecji. Ateny chciały zorganizować igrzyska w 1996 r., i były wówczas, w stulecie pierwszej nowożytnej olimpiady, niemal stuprocentowym faworytem, a jednak ostatecznie wygrała Atlanta, co nie było jedyną zaskakującą decyzją, jaką Międzynarodowy Komitet Olimpijski podjął w ostatnich czasach. (Podejrzenia, że dygnitarze światowego sportu nie zawsze kierują się zasadą fair play, wzmocnił pokazany ostatnio w telewizji BBC program zatytułowany „Kupowanie igrzysk”). Teraz olimpijski znicz zapłonie wreszcie w Atenach, ale tak się niefortunnie złożyło, iż Grecy po ostatnich mistrzostwach Europy stali się fanatycznymi kibicami swej drużyny piłkarskiej, pozostałe konkurencje, zwłaszcza takie, w których nie mają swych faworytów, interesują ich znacznie mniej lub wcale. Komitet Organizacyjny ma więc poważne kłopoty z upłynnieniem biletów, tym bardziej że w związku z niepewną sytuacją międzynarodową przyjezdnych będzie mniej niż należało oczekiwać. Jak słychać, podejmowane są rozmaite akcje promocyjne, byleby tylko nie dopuścić do takiej sytuacji, że na stadionach będą puste sektory.
To nie jest tylko ból głowy Aten, to poważny problem, z którym mogą w przyszłości borykać się organizatorzy kolejnych igrzysk. Współczesny kibic staje się coraz bardziej wybredny, jego gust kształtują bowiem rozmaite międzynarodowe ligi i puchary (nie tylko piłkarskie), na których tle igrzyska wypadają, niestety, trochę mniej atrakcyjnie. Nawet lekka atletyka, bez wątpienia wciąż królowa igrzysk, ma rywalkę w postaci cyklu zawodów Golden Leage, które tak mają się do olimpijskich rozgrywek jak kino akcji do telenoweli. Wydaje się też, iż zanika dzisiaj typ kibica totalnego, który ogląda wszystko, co się rusza na ekranie; zastępuje go natomiast ekspert, wierny jednej lub dwóm, trzem dyscyplinom.