Po co było budować ogromne stadiony, skoro wydanych pieniędzy i tak nikt nie odzyska? Czy Grecja miałaby dziś mniejsze kłopoty finansowe, gdyby nie zrujnowała się na Olimpiadę?
Kiedy po raz pierwszy popłynęli w jednej łódce, oko szkoleniowca od razu wyłapało, że Robert Sycz i Tomasz Kucharski mają bliźniacze wiosłowanie. Identycznie, co do ułamka sekundy, napędzają łódkę.
Skończyły się igrzyska, uleciał wzniosły olimpijski duch. W Atenach zgasł olimpijski płomień, a w wielu polskich domach – pracujące bez wytchnienia telewizory. Nad polskim sportem zbierają się gradowe chmury gorzkich refleksji, bolesnych rozliczeń, a być może także oczyszczających decyzji systemowych.
Olimpijska loża „Polityki” rzecz jasna ucieszyła się z sukcesów Polek i Polaków, ale głównie zgrzytała zębami. Uformował się pogląd, że taki sport, jaki kraj.
W ślad za rozpoczętymi w Atenach igrzyskami wystartowała powołana przez „Politykę” loża komentatorów. Na inaugurację przy obficie zastawionym stole zasiadła mocno rozdyskutowana ekipa w składzie: Kayah, Józef Hen, Mariusz Walter, Jacek Wszoła, Jerzy Pilch oraz redaktorzy „Polityki” Tadeusz Olszański i Sławomir Mizerski.
Grecja, światło Europy, zgasła w mrokach historii na długie wieki. Cierpiała i walczyła o wolność – jak my. I jak my długo wracała do Europy, którą sama zrodziła.
Sukces spadł jak piorun z Olimpu: któż mógł się spodziewać zwycięstwa Greków w Portugalii. Teraz, dzięki piłkarzom i zbliżającej się olimpiadzie, sami czują się zwycięzcami nad resztą Europy, która nigdy ich nie doceniała.
Ekipa olimpijska jest. Czy będą medale? W paru konkurencjach już przegraliśmy.