Loża obradująca tym razem w składzie: Maryla Rodowicz, Mariusz Walter, Jacek Wszoła, Michał Komar, Jerzy Pilch oraz redaktorzy „Polityki” – Tadeusz Olszański, Zdzisław Pietrasik i Sławomir Mizerski, dostrzegła niestety, że bez emocji, jakich dostarczają polscy zawodnicy, igrzyska oglądało się nie najlepiej.
Walter: – Nie ma dla mnie znaczenia 17 godzin transmisji telewizyjnej dziennie, jeśli nie ma w niej znaczącego udziału Polaków. Jeżeli nie jestem zaangażowany jako kibic, rodak kogoś, kto walczy i wypruwa z siebie flaki, to ja po prostu nie mam co oglądać przez te 17 godzin.
Wszoła: – Jeśli nie jesteśmy najlepsi, to przynajmniej pokażmy, że się staramy. Lidia Chojecka na 1500 m medalu nie zdobyła, ale zrobiła absolutnie wszystko, co mogła.
Pilch: – Nie potrafię oglądać olimpiady jako zawodów bez naszych. To jest niemożliwe poznawczo. Olimpiada sama w sobie nigdy nie jest nieudana, może z wyjątkiem Moskwy. Ale tak czy inaczej, zawsze oglądam ją przez pryzmat polskich startów. I niestety widzę, że w Atenach zdobyliśmy 10 medali. Nie wiem, kiedy po wojnie mieliśmy mniej?
Olszański: – W Melbourne w 1956 r. było 9.
Pilch: – Pierwszy raz mam taką emocję, że z ulgą żegnam igrzyska, chociaż wiem, że z wiekiem liczba olimpiad, które jeszcze zobaczę, maleje nieuchronnie. Ta ulga bierze się m.in. z powodu serii groteskowych, kabaretowych elementów – a to za lekki kajak, bo jakaś szmata wypadła z niego, a to bokser Rżany, który przegrał, bo uważał, że wygrywa.
Komar: – Oglądając transmisje czułem się jak abonent Telekomunikacji Polskiej SA, który dzwoni do Błękitnej Linii. I ma te same efekty, tzn. zerowe. Za każdym razem jestem niesłychanie uprzejmie traktowany, po czym żadna sprawa nie jest załatwiana.