Z daleka prezentuje się fenomenalnie. Strzeliste łuki, widoczne, gdy tylko wysiąść z metra na peronie naziemnej stacji podmiejskiej Irini, zdają się powtarzać rytm domykających horyzont gór. Albo – z racji ich oślepiającej bieli – nawiązywać do fal nieodległej Zatoki Sarońskiej. Wszak na zachwycającej ceremonii otwarcia Björk zaśpiewała w długiej na 210 metrów granatowej sukni, której łopot symbolizował wzburzone morze. Owe arkady to „Agora” Calatravy – pasaż prowadzący wokół sztucznych stawów od wejścia na teren kompleksu do kilku jego głównych gmachów, w tym na stadion i do welodromu. Całość, obowiązkowo biała i inżynieryjnie mocno skomplikowana, przypomina rozrzucone, monstrualne szkielety. To znak rozpoznawczy rozchwytywanego hiszpańskiego architekta. Niestety, niejedyny.
Gdy bowiem przyjrzeć się kompleksowi OAKA (od Olimpijskiego Centrum Atletycznego Aten) bliżej, euforia stygnie. Łuki przybrudzone korozją, śruby ich mocowań – zaciekami. Wyszczerbione mozaiki szczelnie niegdyś wyłożonych sadzawek, siedzisk czy murków. Do tego rozsadzane przez chwasty chodniki, pylący żwir i wyłysiałe trawy, choć Calatrava część z nich zaplanował w formie mobilnego (łatwego do przeniesienia w razie potrzeby poza teren olimpijski) trawnika, rosnącego w kilku tysiącach ponadmetrowych plastikowych „kapsułach”, nawadnianych komputerowo.
Stadion z oznakami niestabilności
Umówmy się – dramatu by nie było; to w sumie wszystko ozdoby; arkady nadal służą rolkarzom, dzieci na rowerach suną po hektarach betonu. Tłumów nie ma, ale atmosfera rodzinna i beztroska jak na osiedlowym boisku. Tyle że pierwotną funkcją arkad było gromadzenie widzów na sportowych wydarzeniach. Tymczasem i jednych, i drugich brak. Słynny stadion olimpijski, istniejący od lat 80.