Biskup diecezji gorzowskiej Adam Dyczkowski był nieugięty. Nie potrafił zrozumieć protestu wiernych z parafii w Lubnie. Pytał: – Jak możecie bronić pijaka, który siada za kierownicę. Nie przeszkadza wam, że macie takiego proboszcza? Postanowił, że proboszcz z Lubna musi odejść. Za karę, że po kielichu (miał we krwi niecałe 0,5 promila alkoholu) spowodował niegroźną w sumie stłuczkę. Na nic zdał się bunt parafian, na nic podpisany przez osiemset osób list w jego obronie.
Urszula Bik, przewodnicząca rady parafialnej w Lubnie: – Prosiliśmy, by dać mu szansę, zostawić choćby na próbę. Proboszcz musiałby się starać, dzień po dniu walczyć ze swoimi słabościami, inaczej nie mógłby spojrzeć w oczy nam i naszym dzieciom.
Bierni wierni
W Lubnie w ciągu ostatnich kilku lat zmieniło się trzech proboszczów. Pierwszy był typowym księdzem starej daty, przedsoborowym, jak mówią w parafii. – Ten to naprawdę pił – wspomina Urszula Bik. Trzymał wiernych na dystans. Witał się, podając rękę do całowania. Miał stały, wysoki cennik za religijne posługi. A jeden z dwóch znajdujących się na terenie parafii kościołów – piękna, zabytkowa świątynia we wsi Wysoka – znajdował się na granicy zawalenia. Kiedy jego remontem chcieli zająć się parafianie, stary proboszcz rugał: – Nic wam do tego.
Starsi nie widzieli w zachowaniu księdza niczego nagannego. Proboszcz to proboszcz, nie ma z nim dyskusji i basta. Tym większy szok przeżyli, kiedy po przejściu starego proboszcza na emeryturę parafię objął ksiądz tuż po czterdziestce – zaprzeczenie swojego poprzednika. Ujawnił finanse, skończył ze ściąganiem haraczy za posługi. Kto dał, ten dał. Dokładając do tacowego z własnych pieniędzy (miał etat kapelana diecezji strażaków), kupił nowe szaty i naczynia liturgiczne.