Beata Gutek z Gdańska od dwóch lat ma uprawnienia do wcześniejszej emerytury, ale nie chce rezygnować z pracy. Sądziła, że z każdym przepracowanym rokiem przyczynia się do tego, aby jej przyszłe świadczenie było wyższe. Przecież więcej w tym czasie opłaci składek, a z drugiej strony krócej będzie pobierać emeryturę. Ale jej koleżanki z biura, dziś młode emerytki, dorabiające na pół etatu, pukają się w czoło. Więc Beata Gutek wzięła wolne i przyjechała do oddziału ZUS, żeby jej przedstawili symulację, czyli obliczyli, ile zyska, jeśli popracuje jeszcze rok czy dwa. Tutaj także popukali się w czoło. Nie udzielają takich informacji, bo nie mają danych, żeby policzyć. A poza tym są zawaleni robotą.
Wiadomo jednak, że ci, którzy się pośpieszyli i złożyli papiery do ZUS do końca lutego 2004 r., na pewno lepiej na tym wyjdą, niż osoby, które zakończą pracę później. Okazuje się bowiem, że wprawdzie staż pracy i wysokość składek ubezpieczeniowych mają jakieś znaczenie, ale najbardziej liczy się tak zwana kwota bazowa – czyli przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej. Przy tej kwocie państwo ostatnio tak manipulowało, że od marca jest ona niższa niż była wcześniej. A więc emerytury wyliczone w marcu będą o kilka złotych niższe niż w ubiegłym roku. Mimo że różnica wydaje się niewielka, zainteresowani gwałtownie reagują. Budżet miał na tej operacji zaoszczędzić, ale straci. Decyzję o przejściu na emeryturę podejmują bowiem nawet te osoby, które zamierzały jeszcze jakiś czas pracować.
Fala 48
Wieść o tym, że obniżą emerytury, więc trzeba się spieszyć, rozniosła się po kraju lotem błyskawicy. Oddziały ZUS w całym kraju zostały oblężone. Do ZUS ruszyły dziesiątki tysięcy osób, które uzyskały prawo do wcześniejszej emerytury. Każdy chciał, aby wyliczono mu świadczenie, zanim zacznie obowiązywać nowa kwota bazowa.