Archiwum Polityki

Wolę hity niż kity

Rozmowa z Jeanem Reno, grającym w filmie „Grunt to rodzinka”, wchodzącym na nasze ekrany

Joanna Orzechowska: – Europa i Japonia odkryły pana w „Wielkim błękicie”, Amerykę podbił pan jako płatny morderca z „Leona zawodowca”. Reżyserem obu filmów był Luc Besson. Czy Besson stworzył pana jako aktora?

Jean Reno: – A czy Sergio Leone stworzył Clinta Eastwooda? Nie, po prostu zaproponował mu role, w których objawił się jego talent. Podobnie było ze mną – jako aktor pracowałem w teatrze od 1972 r., a zdjęcia do „Wielkiego błękitu” rozpoczęły się piętnaście lat później. Oczywiście, jestem Bessonowi za to bardzo wdzięczny i uważam go za przyjaciela, ale nie był moim Pigmalionem.

Wielkim powodzeniem cieszył się inny film z pana udziałem – „Goście, goście” Jeana-Marie Poire'a. Zaczęto pana uważać za aktora specjalizującego się w ekranowych hitach.

Wolę grać w hitach niż w kitach. Nie zgadzam się z wciąż pokutującym we Francji poglądem, że dobre kino robi się dla elity. Wiem dobrze, co podoba się widzom. Poza tym zawsze ceniłem sobie wolność, a wolność wyboru przychodzi razem z sukcesem, również finansowym.

Nigdy pan się nie pomylił?

Nie, za każdym razem praca na planie była dla mnie nowym odkryciem, przyjemnością. Nawet jeśli film nie zarobił milionów i zbierał nie najlepsze recenzje. Natomiast nigdy nie mógłbym pracować z kimś, kogo nie lubię i nie cenię – byłaby to dla mnie męczarnia nie do wyobrażenia. Praca powinna być przyjemnością.

Dzieli pan swój czas między Los Angeles i Francję. Gdzie czuje się pan lepiej?

Do Stanów jeżdżę po to, żeby pracować, natomiast moje prawdziwe życie toczy się we Francji. Mieszkam w małej wiosce na południowym zachodzie, gdzie prawie wszyscy się znają i gdzie rozmawia się nie o kinie, ale o pogodzie, narodzinach i pogrzebach.

Polityka 23.2005 (2507) z dnia 11.06.2005; Kultura; s. 77
Reklama