Od czasu uchwalenia konstytucji w 1997 r., którą zresztą – niczym krawiec szyjący sobie samemu garnitur – współtworzył sam Kwaśniewski, nikt poza nim nie miał okazji wypróbować się na tak ukształtowanym urzędzie. Prezydent wraz z żoną przez długie lata byli bohaterami pięknego snu. Styl Billa i Hillary Clintonów, jaki przenieśli na polski grunt, wydawał się idealnie dopasowany do potrzeb wyborców. Prezydentura otwarta na różne środowiska, jowialny, towarzyski styl bycia, próba wzniesienia się ponad polityczne podziały, zapraszanie do Kancelarii tysięcy osób, charytatywna działalność Pierwszej Damy dawały wymierne profity w sondażach zaufania i popularności.
Kwaśniewskiemu wybaczano potknięcia, jak mijanie się z prawdą co do wykształcenia, całowanie ziemi przez jego ministra Marka Siwca, „chorą goleń” podczas uroczystości w Charkowie, słynne wsiadanie do bagażnika na Białorusi. Coś, co powinno było zdmuchnąć prestiż takiej prezydentury w mgnieniu oka – ku rozpaczy oponentów Kwaśniewskiego – w ogóle jej nie szkodziło. Co więcej, trafiały mu się niewiarygodne bonusy, jak choćby zaproszenie przez Jana Pawła II na przejażdżkę papamobilem.
Popularność prezydenta w szczytowej fazie jego urzędowania przekraczała 80 proc., jego hasło, iż jest prezydentem wszystkich Polaków, wydawało się całkiem uprawnione, zwłaszcza że w wyborach 2000 r. głosowały na niego także osoby o prawicowych poglądach. I został wybrany już w pierwszej turze.
Wzorcowe uwiedzenie
Aleksander Kwaśniewski stworzył model prezydentury niekontrowersyjnej, nieczęsto wetował ustawy (tylko 32 razy na kilkaset projektów), jeszcze rzadziej zatrudniał Trybunał Konstytucyjny (w 23 przypadkach), nie wtrącał się do rządzenia, sporadycznie zwoływał posiedzenia Rady Gabinetowej, a i to głównie w sprawach polityki międzynarodowej, hojnie odznaczał ludzi z różnych obozów politycznych.