Archiwum Polityki

Podejrzana równość

Po dwóch i pół roku krążenia po Sejmie i ciągłego ostrzału padł ostatecznie projekt ustawy o równym statusie kobiet i mężczyzn. Za ustawą głosowała tylko lewica z SLD, SDPL i UP (187 głosów). Cała prawica i Samoobrona były przeciw (212 głosów). Podział prościutki i czytelny.

Finał prac nad projektem, którego oczywistą intencją było zapobieganie dyskryminacji kobiet, nie mógł przypaść na gorszy czas. Awantury wokół Parady Równości, zapowiedź „parady normalności”, czyli zwolenników miłości heteroseksualnej, spowodowały, że znaczna część prawicowych polityków uznała, że ustawa o równym statusie, mimo niewinnie brzmiącej nazwy, to jeden z odcinków ideologicznego frontu. Wybór ułatwiał fakt, iż projekt stworzyła lewica. Prawica ma tu łatwe zadanie, wystarczy być przeciwnego zdania niż feministki, aby zawsze trafić w gusta swoich sympatyków. Od lat w Polsce część wyborców czeka na prawicę, która zacznie o kwestiach obyczajowych mówić wreszcie bardziej nowoczesnym językiem, ale na razie to konserwatyści, nawet ci potrafiący być tak błyskotliwi w innych kwestiach, kiedy zaczynają mówić o seksie, schodzą do prostackiego rechotu.

Potwierdziła to żenująca dyskusja przed głosowaniem, podczas której padały oskarżenia, że ustawa tak naprawdę jest potrzebna feministkom i homoseksualistom, że mówi się o równości, a w rzeczywistości chodzi o prawa i przywileje, choćby takie, jakie chce wprowadzić rząd hiszpański, przyznający parom homoseksualnym prawo do adopcji. A polscy konserwatyści od dawna walczą nie z takim homoseksualizmem (i w ogóle obyczajowością), jaki w Polsce rzeczywiście istnieje, ale z takim, jakim ten – ich zdaniem – może się stać.

Polityka 25.2005 (2509) z dnia 25.06.2005; Komentarze; s. 22
Reklama