Archiwum Polityki

Już wiedzą, ale jeszcze nie

Minął krytyczny miesiąc dla zdających w tym roku zupełnie nową maturę: otrzymali wyliczone w procentach wyniki. Naprawdę trudno zrozumieć, dlaczego supertajna operacja sprawdzania testów musiała trwać tak nieskończenie długo, wszak test – z definicji – łatwo poddaje się zmierzeniu. Więc jeśli jakieś modyfikacje po tej pionierskiej maturze władze oświatowe będą wprowadzać, to, na Boga, po pierwsze niechże skrócą torturę wyczekiwania na wyniki.

Maturalny wniosek drugi: absurdem jest, żeby młodzież pod koniec roku odbywała przymusowe wagary, bo nauczyciele pracują. Szkoły na zdecydowanie zbyt wiele tygodni przekształciły się w warowne obozy egzaminacyjne, zwalniając się często również z obowiązków wobec młodszych uczniów (ta sama choroba dotyczy testów na koniec gimnazjów i szkół podstawowych). Maturę trzeba było zmienić, wprowadzić podobne do zachodnich standardy, znieść podwójną kampanię egzaminacyjną – osobną w szkołach, osobną na studia. Efektem zmian jest jednak również to, że nauka i w gimnazjum, i liceum trwa po dwa i pół roku. Zwłaszcza w przypadku liceum to absurdalnie krótko. Toteż piątka, którą minister edukacji wystawił sobie z nowej matury już kilka tygodni temu, jest na wyrost. Egzaminowanie nie jest głównym przedmiotem, który on zdaje. Głównym jest nauczanie. I tu jest gorzej niż było. Krótko, po łebkach, nieskończone programy.

Wniosek trzeci: coś trzeba zrobić z rzeszą 19-latków, jeśli system szkolny miałby ich wypluwać tak wcześnie. W tym roku po zdaniu testów (wielu już z początkiem maja) snuli się oni po miastach i miasteczkach. Nudzili się, denerwowali, znów nudzili. I obficie opijali koniec edukacji szkolnej. Teraz przedkładają swoje procenty na uczelnie – zwykle na kilka kierunków.

Polityka 26.2005 (2510) z dnia 02.07.2005; Komentarze; s. 19
Reklama