Czy Katowice (dziś ok. 350 tys. mieszkańców) mogą stać się największym miastem w Polsce? Pod koniec ub.r. prezydenci 16 miast Śląska i Zagłębia (reprezentujący ok. 2,5 mln mieszkańców) powołali Górnośląski Związek Metropolitalny. Jeżeli dołączy do nich kolejnych 8 miast wchodzących teraz w skład tzw. aglomeracji górnośląskiej, to ludność GZM zwiększyłaby się do prawie 3 mln.
W wymiarze geograficznym byłoby to miasto ciągnące się od Dąbrowy Górniczej na wschodzie do Gliwic na zachodzie (już dzisiaj można tę trasę przejechać tramwajem) i od Tarnowskich Gór na północy po Tychy na południu. Patrząc z lotu ptaka, w układzie urbanistycznym to już jest jeden organizm (posiadający m.in. wspólną komunikację i wodociągi). Po oddaniu nowego odcinka autostrady A4 z Gliwic do Katowic jedzie się kwadrans. Ale taki układ stwarza wiele absurdalnych problemów, którymi na poważnie zajmuje się tysiące urzędników. Są ulice, przy których prawy chodnik należy do Siemianowic, a jezdnia do Katowic. Uliczka do stadionu GKS jest katowicka, ale obiekt leży już w Chorzowie. Sprawy odśnieżania i płacenia podatków rodzą międzymiejskie konflikty.
Na Śląsku ścierają się dwie koncepcje. Jedna, to wzmocnienie Katowic przez przyłączenie kilku okolicznych miast, które stałyby się dzielnicami. Druga, której przyklaskują politycy, od lewa do prawa, i samorządowcy, wzorowałaby się na partnerskim związku miast w Zagłębiu Ruhry. Taki obszar miejski, pod nazwą Katowice, miałby swojego nadprezydenta, wybieranego bezpośrednio w wyborach samorządowych, na rzecz którego miasta zrzekłyby się kompetencji np. w dziedzinie komunikacji, kanalizacji i wodociągów. To rozwiązanie nie odbierałoby tożsamości poszczególnym miastom.