Archiwum Polityki

Ty i ja, i wszyscy, których znamy

Amerykańskie kino niezależne ma się coraz lepiej. Przynajmniej raz w roku, niczym królik z kapelusza, pojawia się samorodny talent, który zgarnia wszystkie możliwe nagrody na pomniejszych festiwalach, a później, po czułym przyjęciu na hollywoodzkich salonach, słuch o takim człowieku ginie. Tak było z rewelacyjnie zapowiadającym się Stevenem Shainbergiem („Sekretarka”), z Zachem Braffem („Powrót do Garden State”) i wieloma innymi młodymi reżyserami, którzy nie kontynuują artystycznej kariery. Mam nadzieję, że Złota Kamera w Cannes oraz szereg innych międzynarodowych wyróżnień przyznanych Mirandzie July za błyskotliwy debiut „Ty i ja, i wszyscy, których znamy” nie przeszkodzą jej tak bardzo i mimo wszystko nakręci choćby jeszcze jeden film. „Ty i ja” to niekonwencjonalny melodramat o samotności i emocjonalnej niedojrzałości kilku pokoleń mieszkańców prowincjonalnego miasteczka położonego gdzieś na bezdrożach USA. Dzieci w tym filmie utożsamiają wyuzdany seks z czułością. Dorośli szybko się rozwodzą i zamykają w kokonie własnych obsesji i kompleksów. Natomiast starsi zupełnie sobie nie radzą z rzeczywistością. Idąc tropem altmanowskiego „Na skróty”, July pewnie prowadzi kilka równoległych wątków. Świetna odtrutka na walentynkowy kicz.

J.W.

Polityka 2.2006 (2537) z dnia 14.01.2006; Kultura; s. 56
Reklama