Archiwum Polityki

Wolni na uwięzi

Polskie więzienia pękają w szwach, a ponad 30 tys. skazanych ciągle czeka w kolejce. Wyjściem z tej sytuacji mogłyby być elektroniczne systemy dozoru osób. Pozwalają one odbywać karę na wolności.

Twórcą pierwszego skutecznego rozwiązania zdalnego elektronicznego monitoringu przestępców był amerykański psycholog Ralph Schwitzgebel pracujący na Harvard University. Powstało ono przypadkiem, w wyniku modyfikacji słynnej Maszyny Schwitzgebela (Schwitzgebel Machine) – urządzenia służącego do zdalnego monitorowania stanu mózgów pacjentów kliniki psychiatrycznej w Harvard Medical School. Idea zmaterializowana na przełomie lat 1964 i 1965 polegała na wyposażeniu nadzorowanego więźnia w nadajnik radiowy krótkiego zasięgu (do 400 m) oraz masywną baterię. Po stronie nadzorców znajdowały się odbiorniki współpracujące z tablicą świetlną, pokazującą uproszczoną mapę terenu oraz żarówki sygnalizujące przybliżoną pozycję monitorowanego więźnia. System ten nie przyjął się jednak – jego wadą była ograniczona liczba więźniów, których można było jednocześnie śledzić, i krótki czas działania baterii zasilających ich nadajniki.

Rozwój technologii cyfrowych pozwolił pod koniec lat 80. ubiegłego wieku udoskonalić ten pomysł i dziś stosowane są na świecie (między innymi w USA, Wielkiej Brytanii, Szwecji, Holandii, Belgii i Francji) dwa rodzaje zdalnej kontroli więźniów. Prostsze i tańsze są tzw. systemy pasywne, obejmujące niewielki obszar nadzoru. Ich podstawowym przeznaczeniem jest kontrola obecności osoby nadzorowanej w pobliżu wyznaczonych punktów (urządzenia te umieszczane są najczęściej w mieszkaniu skazanego), które potrafią przekazywać do centrali systemu (np. za pomocą sieci GSM) informacje o przemieszczaniu się obserwowanego. Osoby monitorowane muszą mieć przy sobie elektroniczne identyfikatory (zwane w języku technicznym tagami lub transponderami), które mają najczęściej postać opasek lub bransoletek noszonych na ręku.

Polityka 2.2006 (2537) z dnia 14.01.2006; Nauka; s. 76
Reklama