W czasie uroczystości przyznania Jarosławowi Kaczyńskiemu tytułu Człowieka Roku tygodnika „Wprost” wszystko było jak zwykle przy podobnych okazjach. Gratulacje, toasty, gorączkowe nawiązywanie znajomości z nową ekipą. Świeżo nawróceni zwolennicy rządzącej partii orbitujący wokół prezesa, premiera i co lepiej znanych partyjnych funkcjonariuszy.
A pod filarem, trochę z boku, samotny 50-latek z lampką wina. Nagle zjawia się przy nim popularny europarlamentarzysta. Zgięty w pokłonach. W tym towarzystwie tylko on wiedział, z kim ma do czynienia.
Znajomi mówią o Adamie Lipińskim: zawsze wierny – żonie, poglądom, prezesowi. A dzięki temu najbardziej zaufany. Konstruktor list wyborczych i regionalnych struktur, posiadacz całej wiedzy o partii i prawie całej o jej szefie. Niezastąpiony przy każdych wyborach jako ten, który panuje nad drużyną, czuwa nad czystością szeregów. Skadrowana, karna partia to w dużej mierze jego dzieło. Świetny strateg, którego polityczny język to wzór dla kolegów, jak należy na zewnątrz tłumaczyć zawiłości taktyczne ugrupowania, jak odpierać ataki, jakiej logiki używać, aby wyjść na swoje i jeszcze sfatygować przeciwników. Wielu polityków PiS „mówi Lipińskim” i – jak zauważa opozycja – to jeszcze nie jest złe. Inni „mówią Gosiewskim”, czyli wersją uproszczoną.
Działacze PiS zauważają, że z Kancelarii Premiera, gdzie Lipiński jako sekretarz stanu ds. współpracy z parlamentem od listopada ma obszerny gabinet, jest dalej do ucha prezesa niż z biura organizacyjnego PiS, gdzie rezydował wcześniej. Ale to złudzenie. W sejmowej sali posiedzeń wciąż można go zobaczyć tuż przy nim. W pierwszym rzędzie, po prawej stronie Jarosława Kaczyńskiego.
Zresztą Lipiński, gdziekolwiek by siedział, zawsze jest blisko szefa.