Donieck wciąż jest państwem w państwie. Widać to gołym okiem. Tu są najdroższe sklepy z towarami prosto z Paryża i Nowego Jorku, z zegarkami Vacheron Constantin z Genewy, z futrami po kilkadziesiąt tysięcy dolarów, brylantami, złotem. Co drugi budynek w centrum to bank lub instytucja finansowa. Nocne kluby i drogie restauracje, w których w porze obiadu trudno znaleźć wolne miejsce.
Może nie byłoby to tak widoczne, gdyby nie fakt, że średnia płaca w regionie nie przekracza 200–300 dol., że postsowieckie osiedla są szare i śmierdzące, że w nieodległym Ukraińsku ludzie nie mają pracy, bo jedyna kopalnia dogorywa. Nawet ci, którzy świetnie znają kraj, nie potrafią wyjaśnić tego fenomenu: skąd tu się wzięły te wielkie pieniądze, które robią politykę i nakręcają kolejne fortuny.
Pod czapą
Donieck i cały region wschodni to wielki przemysł, kopalnie, huty, metale, specjalna strefa ekonomiczna, ropa i gaz, który tutaj dochodzi oddzielnym odcinkiem gazociągu tylko dla Donbasu. Pieniądze są kręcone legalnie i nielegalnie, na prywatyzacji, na paliwach, ropie i gazie ukradzionym z rury, reeksportowanym, po cenach nieporównywalnie wyższych, światowych.
Donieck od dawna jest matecznikiem Partii Regionów Wiktora Janukowycza, byłego premiera i kandydata na prezydenta, zresztą w przeszłości także gubernatora donieckiego. Nie trzeba czytać rankingów, wystarczy się rozejrzeć: jeszcze w połowie grudnia, zanim ruszyła kampania wyborcza, wszystkie drzewa w mieście przystrojono niebieskimi wstążkami; niebieski to kolor regionałów.
Na zarejestrowanych właśnie listach regionałów do marcowych wyborów na siódmym miejscu znalazł się Rinat Achmetow, jeden z największych oligarchów, który w rzeczywistości rządzi regionem, bo daje pracę prawie każdej tutejszej rodzinie.