Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Biuro poprawek

Upokarzającą” nazwał Krzysztof Martens propozycję władz SLD, by politycy tacy jak Leszek Miller czy Józef Oleksy kandydowali do Senatu zamiast do Sejmu. Mówiono też o zsyłce, o politycznej emeryturze. Sam Leszek Miller powiedział, że nie da się traktować jak mebel i w wyborach w ogóle nie wystartuje. Kandydowanie do Senatu dotychczasowych liderów Sojuszu rzeczywiście przyjęto jako coś dziwacznego, jako wyrzucenie na margines polityki. Co więcej, jako uniemożliwienie im rozliczenia się z wyborcami. Można jednak na całą sprawę spojrzeć inaczej. Właśnie wybory do Senatu, które są praktycznie wyborami większościowymi, dają możliwość bardzo solidnego rozliczenia się z wyborcami. Tu już w niewielkim stopniu da się ukryć za partyjną listą, tu trzeba walczyć nawet o setki tysięcy głosów (w dużych miastach). Czyż to nie jest naprawdę solidna wyborcza weryfikacja? Dla porównania – w tych samych okręgach wejście do Sejmu z listy partyjnej można sobie zagwarantować zdobywając kilka tysięcy głosów.

Nie ma natomiast nic upokarzającego w fakcie, że w Senacie znaleźliby się na przykład dwaj byli premierzy. Być może byłby to nawet wskazany kierunek ewolucji tej izby, z którą nie bardzo wiadomo, co zrobić. W obecnym kształcie, kiedy staje się powieleniem układu politycznego Sejmu – traci sens, staje się biurem poprawek do byle jak uchwalanych przez Sejm ustaw. Senat zatracił tę moc, którą miał w pierwszej kadencji, kiedy inicjował reformę samorządową, kiedy na jego forum toczyły się naprawdę ważne dyskusje. Stracił znaczenie, bo z kadencji na kadencję pozbawiany był politycznych osobowości. Można śmiało przyjmować zakłady, że Senat z Millerem, Oleksym, Płażyńskim, Kutzem, Borusewiczem, Piesiewiczem byłby także medialnie bardziej atrakcyjny, a tym samym zwracał na siebie większą uwagę.

Polityka 30.2005 (2514) z dnia 30.07.2005; Ludzie i wydarzenia; s. 17
Reklama