Trzy procesy w jednej sprawie. W dwóch werdykt brzmi: uniewinnić. W tym ostatnim, zakończonym w ub. tygodniu, sąd orzeka inaczej: uznaje, że Beata K. zabiła w 1997 r. męża Anny J., swojej ekskoleżanki i szefowej z warszawskiego butiku Ultimo, a ją samą zabić usiłowała. Kara: 25 lat więzienia.
Opinia publiczna za każdym razem była zaskoczona. Przy pierwszych dwóch procesach zdziwienie mogła budzić konsekwencja sądu w respektowaniu zasady in dubio pro reo, czyli tłumaczenia wszelkich wątpliwości na korzyść oskarżonej. Reguła ta (potwierdzona w art. 5 obowiązującego kodeksu postępowania karnego) jest kluczową, ale i bodaj najczęściej kontestowaną regułą cywilizowanego procesu karnego. Nastrój społecznego oburzenia przestępstwem sprzyja raczej odwetowi niż sprawiedliwości. Nadto w potocznym odbiorze oskarżony traktowany jest zwykle jako winny. Stąd drobiazgowe badanie przez sąd detali sprawy – zwłaszcza tych mogących świadczyć na rzecz oskarżanego – postrzegane jest czasem jako zbędne. Ba, traktowane bywa jako próba osłaniania go przez wymiar sprawiedliwości kosztem ofiary. Podobne reakcje wywołuje powołanie się na regułę in dubio[unknown_code]
Sprawa mordu w Ultimo pozornie wygląda na oczywistą. Naoczny świadek w osobie Anny J. zeznał przecież, że mordu dokonała właśnie Beata K., a jej alibi ma słabe punkty. Tymczasem sąd I instancji zwraca uwagę, że w relacji Anny J. są sprzeczności. I zastanawia się, czy zszokowana tragedią nie uległa czyjejś (policjantów, rodziny, znajomych) sugestii co do osoby sprawcy. Albo czy sama podświadomie nie przyjęła jako prawdziwego tego scenariusza wypadków, który był tylko wysoce prawdopodobny. W końcu uznaje, że wątpliwości tych nie da się już usunąć poprzez czynności dowodowe i – narażając się na okrzyki „hańba” z ław dla publiczności oraz apelację – postanawia oskarżoną uniewinnić.