Archiwum Polityki

Nieba kres

... i przybrali nowe imiona: Nie i Bo (razem Niebo), i stali się mężem i żoną, by począć siedmioro dzieci, pięciu chłopców, dwie dziewczynki. Najstarsze już dorastają. Chluby domów dziecka.

Na początku, kiedy Bogdan Kacmajor nie nazywał się jeszcze ani Bogiem, ani Drzewem Żywota, ani Jestem, Który Jestem, kiedy miał zaledwie kilka lat, otrzymał przedsmak przyszłych darów. Ujrzał w ogródku Szatana, „takiego dziecinnego jeszcze”, którego przegonił. Kijkiem. Ów pół człowiek, pół kozioł uciekł wówczas do kurnika, a stamtąd wybiegł już zwykły kogut.

Pod koniec lat 70., gdy Bogdan K. miał może z osiemnaście lat, ujrzał już piekło prawdziwe. To była niby zwykła noc w Krynicy Morskiej, plaża, obok dziewczyna. Nagle usłyszał głos: Siedź i patrz! I ujrzał: otchłań pędzącą ponad morzem szkieletów ryb. Gdy stąpał po nich, ulatywały one w przestworza jako ptaki. Zrozumiał wówczas, że gdzieś leży Państwo Tysiącletnie, w którym, jak głosi prawo: „Bóg ześle ducha na wszelkie ciało”.

Poszukiwał tego miejsca w sposób radykalny. W maturalnej klasie porzucił szkołę. Potem odmówił służby wojskowej, trafił za to do więzienia. A później jednego dnia zrezygnował z pracy, wyzbył się mebli, zostawił pierwszą żonę i dziecko i ruszył w lud jedynie z Biblią.

Od cudów małych na początku lat 80. się zaczęło. A to, jak twierdził, kogoś wyleczył ze schizofrenii, a to z raka macicy. A to załatwił sklepowej z mięsnego szóstkę górną, zęba. A to astmę jednej kierowniczce.

Parę rzeczy wydarzyło się takich mocnych – tłumaczył. – A to jakiś niewidomy wzrok odzyskał, a to jednemu w Ostródzie matka zmartwychwstała, a to facetowi, który nie chodził od wojny, powiedziałem: Janek, chcesz chodzić? No to wstawaj i łaź.

Tam, gdzie się zjawiał, koczowały tłumy.

Po 400–600 osób dziennie. Autokarami zjeżdżali. Kwiatki zwozili, świeczki palili. A on im kazania walił (czad odchodził).

Polityka 30.2005 (2514) z dnia 30.07.2005; Kraj; s. 32
Reklama