Na Agios Oros – Świętej Górze Athos – na innowierców spogląda się spode łba albo w najlepszym przypadku bez entuzjazmu. Tu oczekuje się prawowiernych – prawosławnych pielgrzymów, dla przybyszów z krajów katolickich czy protestanckich wyznaczając ścisły limit: dziennie może ich tu wejść dwudziestu i ani jeden więcej. Ale to i tak subtelne ograniczenia w porównaniu z tymi, które dotyczą kobiet.
Jest 1045 r. Cesarstwo bizantyjskie przeżywa lata rozkwitu. W jego północnogreckim zakątku – na półwyspie Chalcydyckim – od dwustu lat osiedlają się złaknieni pustelniczej i klasztornej egzystencji mnisi. Niestety, w ich świątobliwe życie wkradają się przybysze i co gorsza – przybyszki – z nieodległej północy. Śniadolice Wołoszki sieją zepsucie i zgorszenie. XI-wieczni kronikarze donoszą o orgiach, w jakich pospołu uczestniczą pasterki i duchowni. Cesarz Konstantyn IX Monomach postanawia położyć kres rozwiązłości, wydaje chryzobullę wprowadzającą świętą i niezmienną do dziś zasadę – na Athos nie mają wstępu żadne istoty płci żeńskiej. Wyjątek poczyniono jedynie dla znoszących jajka kur i pomagających w zniszczeniu plagi gryzoni kotek.
Do dziś o cesarskim edykcie przypominają ustawione na pustych plażach republiki mnichów tablice, grożące surowymi konsekwencjami (od dwóch do 12 miesięcy więzienia) każdej kobiecie, która odważyłaby się postawić stopę na Świętej Górze, a wspierani przez grecki rząd mnisi twardo bronią się przed europejskimi zakusami, by poluzować nieco te antyfeministyczne przepisy. „To dziwne, że Parlament Europejski tak strasznie martwi się o prawa kobiet na Athos, a ignoruje fakt, że władze Watykanu składają się wyłącznie z mężczyzn – tak samo zresztą jak ciało, które wybiera głowę tego państwa” – powiedział niedawno Evangelos Venizelos, minister kultury Grecji – państwa, z którym zajmująca 400 km kw.