Świadoma subiektywnego charakteru uczuć babcia przysięga, że Michał jest ze zgromadzonych tu dzieci najładniejszy i najmilszy. Ale czy dostanie rolę w serialu? Czy wzięliby do filmu chłopaka ze wsi? To obiektywnie bardzo mało prawdopodobne.
Do wynajętej sali w wytwórni filmowej przy ul. Chełmskiej w Warszawie babcia z 10-letnim Michałem przyjechali jeszcze wczoraj – aż z Lubelskiego. Oboje stoją teraz w tasiemcowej kolejce do drzwi, za którymi reżyser ocenia przydatność dzieci do serialu (czy to ostatecznie ma być serial komediowy, dramatyczny, czy może reklama, nikt z tysiąca dzieci i ich rodziców nie dałby sobie obciąć głowy, to pewne).
Zgromadzone tutaj warszawskie dzieci są inne. Do rodziców mówią po imieniu, używają przekleństw typu cholera, a 9-letnie dziewczynki mają pomalowane oczy i buciki na obcasach z ostrym czubem. Spodnie z dzwoniącymi gadżetami, bluzki bez ramiączek z frędzlami i czerwone usta jak starsze panie. Mali chłopcy zaś chwalą się na prawo i lewo grami elektronicznymi, każda w cenie używanego samochodu, którymi na wsi jeżdżą dorośli. Pani Ania z Warszawy (siedzi z babcią Michała na papierosku na półpiętrze), mama Kamilki, mówi, że w klasie rządzą dzieciaki w butach drogiej marki Vans, a innym bardzo trudno się przebić. Kamila na przykład przebija się poprzez ten serial (jeśli się uda) i poprzednie występy telewizyjne.
A wieś – babcia Michała to czuje – jest biedniejsza, żyje jakby w zwolnionym tempie, ale też ma problemy. Dzieci na wsi włóczą się samopas od domu do domu, rodzice ich nie pilnują, bo nie czują potrzeby, samochód ich przecież nie przejedzie. Cały dramat polega na tym, że rodzice przestają wiedzieć, gdzie jest ich dziecko. Jak wkracza ono w pełnoletniość, to zaczynają się problemy. Bo ono może być na dyskotece, już je mogło ponieść do złego towarzystwa.