Archiwum Polityki

Jaja na twardo

Po okresie patosu początków III RP śmiech wrócił na ulice. Nie ma tygodnia, aby jakaś organizacja czy młodzieżówka partyjna nie urządzała happeningu ku uciesze mediów i przygodnych widzów.

Gdzie można manifestować w sprawie „zezwierzęcenia życia publicznego w Polsce”? Oczywiście pod Ministerstwem Rolnictwa, gdzie niedawno grupa studentów protestowała przeciw „traktowaniu ludzi jak mięsa wyborczego”. „Hiena to zwierzę polityczne”, „Krowy ze świń robią kiełbasę wyborczą” – krzyczeli pod resortem. Rozdawano też ulotki z instrukcją, co robić na wypadek ugryzienia przez żubra (Włodziemierz Cimoszewicz właśnie wtedy świeżo wrócił do prezydenckiej gry). Odczytany też był fragment „Folwarku zwierzęcego” Orwella. Żeby było jasne: impreza miał sponsora w postaci wyższej uczelni, której indeks mogli wygrać uczestnicy pikiety.

Już bez sponsora młodzi członkowie Partii Demokratycznej zaproponowali poszukującemu pracy Leszkowi Millerowi roznoszenie ulotek wyborczych PD (10 gr od sztuki). Przynieśli ulotki Henryki Bochniarz, czapeczkę i koszulkę. Były premier przyjął przedstawiciela „pracodawców”, ale odmówił, gdyż jedną koszulkę, SLD, już ma.

Kiedy prezydent Warszawy Lech Kaczyński zakazał manifestacji gejów, podczas parady manifestanci kwakali, śpiewali przebój „Kaczuchy” i „Nad rzeczką, opodal krzaczka”. Bo gdy zarządzenia decydentów nie dają się pojąć racjonalnie, pojawia się satyra, która zresztą jakością często dorównuje działaniom władzy.

Czasami jest jednak „na poważkę”, z zadęciem, jak w przypadku ostatniej akcji Fundacji dla Wolności, w ramach której znani i mniej znani zakładali koszulki z napisami: „Jestem lesbijką”, „Nie chcę mieć dzieci”, „Już mu zupy nie gotuję” czy „Nie płakałem po papieżu”. Jak wiele akcji związanych z propagandą tolerancji, nie wiedzieć dlaczego, i ta ma wdzięk nieco przyciężki i jest smutna.

Polityka 31.2005 (2515) z dnia 06.08.2005; Kraj; s. 26
Reklama