Chciałoby się napisać: „Król umarł, niech żyje król”, ale w rzeczywistości saudyjski monarcha Fahd już przed dziesięciu laty przekazał władzę wykonawczą przyrodniemu bratu emirowi Abdullahowi. Trudno o bardziej bezkonfliktową sukcesję. Dlatego oficjalne reakcje USA i Unii z zadowoleniem podkreślały stabilność saudyjskich rządów wysuwając stąd wniosek, że nie należy się spodziewać zmian w wewnętrznej i zagranicznej polityce Rijadu.
Szybko może się okazać, że to powierzchowne spojrzenie. Na dworze kłębi się od ambicji i intryg. Potomkowie założyciela monarchii Al Sauda, ojca 42 synów, to dziś armia siedmiu tysięcy książąt i księżniczek. Wszyscy żyją w luksusach, wszyscy usiłują czerpać, ile się da, z królewskiej szkatuły (nazywanej błędnie skarbem państwa). Niektórzy uważają się za lepszych kandydatów do tronu. Walka o władzę w Rijadzie bywa bezwzględna; w 1975 r. król Faisal został zamordowany przez bliskiego krewniaka. Są i tacy, którzy potajemnie finansują terrorystyczną działalność ibn Ladena, pragnącego przy okazji obalić władzę Saudów.
Nowy następca tronu, minister obrony książę Sultan jest także wicepremierem i szefem najwyższej izby kontroli. Książę Muhammad jest dyrektorem generalnym ministerstwa spraw wewnętrznych, na czele którego stoi jego ojciec emir Naif. Zaś syn Abdullaha dowodzi 75-tysięczną Gwardią Królewską, która, w odróżnieniu od armii, stanowi ostoję obecnego władcy. Pytanie, jak długo zdoła utrzymać się u władzy?