Archiwum Polityki

Karolek numer czterdzieści

Zawodowy rodzic opowiada: najłatwiejszy jest niemowlak ze zrzeczenia (porzucony po porodzie). Najtrudniejsze dziecko, które już chodzi, mówi i jest z interwencji (zabrane z meliny). Takie dziecko woła: mamo, tato. Takie dziecko, chociaż nie powinno, zapuszcza u zawodowego rodzica korzenie.

Mieszkanie Drozdków w Lublinie. Dzwoni telefon. Jest decyzja na Karolka. Jutro do odbioru: Karolek, numer czterdzieści. Czterdziesty podopieczny Drozdków.

Wiek: dwa tygodnie. Pochodzenie: z gwałtu.

Drozdkowie dostają dzieci z zagmatwanym życiem. Przez miesiąc, kilka miesięcy, rok wyprowadzają je na prostą. Potem dzieciaki, jak z rozrządowej górki, wpadają w różne koleiny losu: adopcja, powrót do domu rodzinnego, dom dziecka, ale to w ostateczności.

W Polsce są 422 takie pogotowia. W ubiegłym roku przebywało w nich 2644 dzieci. Pierwsze domy powstawały przed sześcioma laty. Po utworzeniu powiatów, tam, gdzie brakowało placówek państwowych, samorządy – zamiast tworzyć publiczne ośrodki – zachęcały rodziny do opieki nad dziećmi. W Lubelskiem jest ich dziewięć, w Warszawie – pierwsza zaczęła działać pod koniec lipca, a druga we wrześniu.

Alternatywą dla państwowych biduli mają być teraz domy prywatne: rodzinne domy dziecka, rodziny zastępcze, pogotowia rodzinne. Pogotowie uchodzi za najtrudniejszy element tej rodzinnej układanki. Za egzamin najcięższy.

Przeszedłem załamanie – Ireneusz Drozdek, zawodowy tata, trzyma na rękach 3-miesięcznego Karolka, numer trzydzieści dziewięć. Ten akurat Karolek przyszedł na świat w siódmym miesiącu ciąży, kiedy biologiczny tata pobił biologiczną mamę. – Na samym początku, pierwszej nocy, przy pierwszym dziecku. Małe płacze, nie da spać, rano wyjeżdżam służbowo w trasę, będę nieprzytomny. Jezu!, pomyślałem wtedy, jakaś panna sobie pozwoliła, teraz ma problem z głowy, a ja za nią mam się męczyć?!

Pięć i pół roku temu Ewa i Ireneusz Drozdkowie otworzyli w swoim 50-metrowym mieszkaniu w Lublinie rodzinne pogotowie opiekuńcze. Mieli dwójkę własnych dzieci.

Polityka 32.2005 (2516) z dnia 13.08.2005; Na własne oczy; s. 100
Reklama