Marta Dobosz swoje 29 urodziny spędzi w powietrzu, lecąc z Wysp Zielonego Przylądka do Lizbony. Pracę pilotki wycieczek zaczęła jeszcze jako studentka iberystyki i afrykanistyki Uniwersytetu Warszawskiego, najpierw w czasie wakacji i podczas przerw semestralnych. Po dyplomie turystyka pochłonęła ją całkowicie. Oprócz angielskiego i hiszpańskiego mówi po portugalsku, kreolsku, zna podstawy aymara, quechua i suahili. Najczęściej można ją spotkać w Ameryce Południowej lub Afryce. Jest wolnym strzelcem. Współpracuje z wybranymi biurami, które organizują wyjazdy integracyjne dla firm lub podróże indywidualne dla małych grup. Pracuje przez pół roku, żeby zarobić na drugie pół spędzane w wybranym miejscu świata: Brazylii, Portugalii, Angoli. Jak do tej pory, jej dom mieści się w dużej walizce.
– Coraz bardziej doceniam czas spędzony w kraju, ale trudno jest przestać podróżować, docierać w zapomniane zakątki świata, poznawać kraje i ludzi – deklaruje. – Jedna z najbardziej niesamowitych historii przytrafiła mi się w Caracas. Czekając na lot do Tobago, chcąc nie chcąc, zostałam przewodniczką 40 wyspiarzy ze Wschodnich Karaibów. Linie lotnicze odwołały wszystkie loty i zamknęły biura. Zostawiły nas na lodzie, za to w najlepszym hotelu w Caracas. Przez trzy dni nie odbierały telefonów, tylko umyślni wsuwali pod drzwi mojego pokoju wiadomości o kolejnych odwołanych lotach. Byłam jedyną osobą mniej więcej zorientowaną, co się dzieje. A miałam w grupie sędziego sądu najwyższego na Trynidadzie, babcię z Barbadosu wracającą do domu po operacji, handlarzy bananami z Kostaryki i przemytników narkotyków. Po czymś takim trudno wyobrazić sobie pracę od 9 do 17 w zamkniętym pomieszczeniu.
Samotność w tropikach
Według Moniki Witkowskiej, podróżniczki, pilotki i dziennikarki, na stałe utrzymuje się w zawodzie tylko kilka procent przewodników, bo ten styl życia i pracy jest w stanie wytrzymać tylko człowiek, który ma pasję.