Krzysztof Burnetko: – Co ma robić polityk, który znalazł się w takim położeniu, jak Włodzimierz Cimoszewicz? Nie reagować czy też – w myśl zasady, że najlepszą obroną jest atak – samemu uderzyć w przeciwników?
Mirosława Marody:– Nie ma tu dobrego wyjścia. Brak odpowiedzi na zarzuty zostanie potraktowany jako faktyczne przyznanie się do winy. Atak z kolei oznaczać będzie sięgnięcie po metody prześladowców i tym samym moralne z nimi zrównanie. Cimoszewicz wybrał jedyną do przyjęcia strategię: próbuje przedstawić swoją wersję wydarzeń i zapewnia, że jeśli pojawią się jakiekolwiek dowody świadczące przeciwko niemu, zrezygnuje z kandydowania. Czy to metoda skuteczna – zobaczymy.
Jak wyborcy odbierają tego rodzaju niejasne przypadki? Czy skłonni są wierzyć raczej napadającym – na zasadzie, że coś musi być na rzeczy – czy też napadniętemu?
Publiczność, wbrew pozorom, takich sytuacji nie lubi. Zmuszają one do wyraźnego opowiedzenia się „za” lub „przeciw”, pomimo że brakuje jednoznacznych przesłanek do zajęcia stanowiska. Oczywiście, ci, którzy mają ugruntowane sympatie polityczne, za każdym razem bezkrytycznie wybierają wersję wypadków lansowaną przez własnych liderów. I nie przyjmują żadnych argumentów, mogących ją podważyć. Z kolei dla wahających się przesądzający mógłby być dopiero fakt postawienia kandydatowi zarzutów przez prokuraturę. Albo, z drugiej strony, pojawienia się dowodów, że to przeciwnicy sfingowali oskarżenia. Tyle że musiałoby się to stać tuż przed głosowaniem, bo inaczej sztaby na pewno zdążyłyby zmajstrować kontrakcję.
Ale czy właśnie wśród wyborców niezdecydowanych nie pojawia się syndrom sympatii do ofiary?
Jeśli wątpliwości są poważne, wyborcy niezdecydowani nie odważą się raczej opowiedzieć za taką osobą.