Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Jeden odchodzi, drugi zostaje

Specjalizujący się w widowiskowych adaptacjach z gwiazdorską obsadą 71-letni francuski reżyser Claude Berri („Jean de Florette”, „Germinal”) pozazdrościł chyba Woody Allenowi ekshibicjonistycznej odwagi mówienia o poplątanych związkach męsko-damskich. W dramacie „Jeden odchodzi, drugi zostaje”, wpadającym gładko w tonację Bergmanowskiej tragedii urozmaiconej scenami jakby żywcem wyjętymi z trzeciorzędnej farsy, reżyser zawarł historię rozpadu własnego małżeństwa. Autorski dystans do tematu Berri osiągnął rozpisując tę opowieść na dwa odrębne wątki, będące tak naprawdę wariantami tej samej sytuacji. Prowadzona równolegle akcja śledzi losy dwóch zamożnych handlarzy sztuką, przyjaciół z kilkunastoletnim stażem małżeńskim, którzy próbują dać odpór wściekłej zazdrości żon, domyślających się, że mają romanse z dużo młodszymi dziewczynami. Zgodnie z zawartą w tytule podpowiedzią, jeden (Daniel Auteuil) próbuje ułożyć sobie życie na nowo i nawet rodzinna tragedia – na skutek wypadku motocyklowego jego syn pianista zostaje sparaliżowany – nie może mu w tym przeszkodzić. Natomiast drugi (Pierre Arditi) ląduje w szpitalu psychiatrycznym, ponieważ nie najlepiej znosi falę wyrzutów sumienia z powodu zdrady podszytej starczym pożądaniem młodego ciała czarnoskórej kochanki. Berri długo jednak musiałby jeszcze kręcić filmy, aby osiągnąć poziom zbliżony chociażby do „Mężów i żon” Allena.

Janusz Wróblewski

Polityka 34.2005 (2518) z dnia 27.08.2005; Kultura; s. 55
Reklama