Archiwum Polityki

Drogowcy

W Polsce remontuje się przelotowe drogi u szczytu sezonu turystycznego i oczywiście w pełnym słońcu dnia. Odpowiedzialni za to tłumaczą ów stan rzeczy ze zdumiewającą prostotą: w lecie jest reperować poręczniej i łatwiej, tym bardziej za dnia niż nocą. Co więcej, w nocy trzeba by było teren oświetlać, co powodowałoby dodatkowe koszta. Jest to tak oczywiste, że właściwie ręce i piersi opadają. Nic dodać, nic ująć. Nos jest dla tabakiery i kropka. Drogowcom nie przychodzi do głowy, że może im jest „łatwiej”, ale na pewno nie prażącym się w godzinnych korkach kierowcom, których czas skądinąd kosztuje niejednokrotnie znacznie więcej niż odrobina elektryczności. Nie istnieje zgoła świadomość, że prace dokonują się na koszt tychże kierowców-podatników, którzy płacą za to, żeby mieć przejezdną drogę, a nie żeby naprawiaczom było „poręczniej”... – Takie właśnie truizmy przychodziły mi do głowy, kiedy stałem gdzieś pod Łowiczem w beznadziejnym bezruchu, wzięty, podobnie jak setki innych nieszczęśników, w zastaw przez wykonawców robót drogowych, pot ciekł mi po czole, a dzieci domagały się coraz bardziej natarczywie napojów chłodzących i żeby w ogóle już ruszać. Dopiero po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że zjawisko jest nieskończenie bardziej skomplikowane, niż to się w pierwszej chwili wydaje. Zacznijmy od rytuału. Sznury samochodów stoją z obu stron odcinka z koparką i walcem. Od czasu do czasu dwaj faceci z chorągiewkami przepuszczają po parę aut z jednej lub drugiej strony. Z której, ile aut, co jaki czas – zależy wyłącznie od ich fanaberii, leniwej zachcianki, gustu albo sympatii. Nie ma dla nich znaczenia (a może właśnie ma największe – któż to może odgadnąć?

Polityka 34.2005 (2518) z dnia 27.08.2005; Stomma; s. 86
Reklama