Sprawę podsłuchów ujawnił „The New York Times”. Indagowany Bush w pierwszym odruchu utrzymywał, że nie może się wypowiadać na temat prawdziwości informacji dziennika, bo sprawa stanowi tajemnicę państwową. Jednak już nazajutrz przyznał, że to prawda. „Uprawnienia, jakie dałem NSA po 11 września 2001 r., pozostają w całkowitej zgodności z moim konstytucyjnym zakresem władzy i odpowiedzialności” – zapewnił. W tym właśnie problem.
Po wykryciu w latach 70. szeroko zakrojonej inwigilacji przeciwników prezydenta Richarda Nixona i oponentów wojny wietnamskiej Kongres przyjął w 1978 r. ustawę zezwalającą na podsłuchiwanie na terenie kraju tylko w wyjątkowych przypadkach i za zgodą tajnego sądu FISA, któremu wcześniej ministerstwo sprawiedliwości musi przedstawić przekonujące uzasadnienie. Od tej pory NSA skupiała się wyłącznie na zagranicy, w USA podsłuchiwała tylko rozmowy ambasad i dyplomatów ONZ. George Bush tajnym rozporządzeniem upoważnił NSA do monitorowania, jak się wyraził, „brudnych numerów”, czyli połączeń nawiązywanych z zagranicą przez Amerykanów i osoby przebywające w USA, a podejrzane o związki z Al-Kaidą.
Podsłuchy są zgodne z konstytucją
– stwierdził John Yoo z ministerstwa sprawiedliwości (ten sam, który orzekł, że prezydent ma prawo zezwalać na tortury). Zakresu inwigilacji nie znamy; prezydent uspokajał, że program ma selektywny charakter i ci, którzy nie mają związków z terroryzmem, nie muszą się niczego obawiać. Początkowo sądzono, że podsłuchy obejmują tysiące osób. Jednak w programie TV ABC „Nightline” wystąpił Russell Tice, były wyższy rangą pracownik NSA z 20-letnim stażem, i oświadczył, że zatrudniony był w operacjach nielegalnego podsłuchu zwanych w agencji „Czarnym światem”.