Archiwum Polityki

Bajki Lafontaine’a

Socjaldemokraci bronią przegranej sprawy. Zieloni i liberałowie są niemal nieobecni. Chadecy kłócą się między sobą o przyszły podział łupów. A wszyscy jak zaczarowani patrzą na notowania nowej Partii Lewicy, która psuje prognozy i budzi obawy, że – podobnie jak w 2002 r. – wrześniowe wybory do Bundestagu rozstrzygnie była NRD.

Im bardziej zagmatwana sytuacja, tym łatwiej politykom puszczają nerwy. Edmund Stoiber z CSU właśnie strzelił chadekom samobójczego gola napadając na byłych Enerdowców za to, że niczym „najgłupsze cielęta sami wybierają sobie swych rzeźników”. Tym rzeźnikiem jest właśnie wspomniana Partia Lewicy, dość dziwaczna fuzja postenerdowskiej PDS i postespedowskiej „akcji wyborczej”. Symbolem tego sojuszu jest sztama dwóch utalentowanych populistów – Gregora Gysi i Oskara Lafontaine.

Powrotowi owych dwóch emerytów politycznych – obaj samowolnie zeszli na jakiś czas ze sceny – towarzyszy ogień zaporowy mediów. Gysi, wiadomo – były komunista. A Lafontaine to zdrajca, w 1990 r. kandydował na kanclerza, potem był szefem SPD, a pod koniec lat 90. przez chwilę „superministrem” w rządzie Schrödera, by – zajrzawszy do pustej kasy państwowej – obrazić się na wszystkich i pójść na zieloną trawkę. Wśród konserwatywnych gazet uchodzi za lewicowego egoistę, który w 1990 r. nie wpadał w zachwyt nad zjednoczeniem Niemiec. Dla gazet liberalnych jest ohydnym populistą, który dostaje oklaski od neonazistowskiej NPD za programowe zdanie: „Państwo musi zapobiegać bezrobociu naszych robotników, którym obcy za niską płacę odbierają miejsca pracy”. W dodatku Lafontaine sięga jakoby do goebbelsowskiej retoryki, ponieważ zamiast o gast – mówił o fremdarbeiterach, zmieniając „robotników gości” na „obcych robotników”.

Zarzut to na wyrost. Lafontaine nie jest prawicowcem, lecz istotnie populistą, który domaga się od państwa paternalistycznej ochrony swoich przed obcymi, budzi resentymenty, składa obietnice bez pokrycia i w cudzoziemcach ustawia sobie wygodnego chłopca do bicia.

Polityka 35.2005 (2519) z dnia 03.09.2005; Świat; s. 54
Reklama