Jak powszechnie wiadomo, wszyscy poeci są jednakowo nieszczęśliwi i każdy poeta jest nieszczęśliwy na swój sposób. Tymoteusz Karpowicz był poetą na swój sposób bardzo nieszczęśliwym. Niektórzy wprawdzie teraz powiadają, że w pewnych pasmach swoją nieszczęśliwość dziwacznie podkręcał. Urszula Kozioł w „Plusie Minusie” (nr 34) swoje i Karpowicza nieszczęścia porównuje i dochodzi do wniosku, że w porównaniu z nią – długo bezrobotną, długo bezdomną, długo (5 lat) na tomik w Ossolineum czekającą – jeżdżący po całym świecie, w rozmaitych redakcjach zakotwiczony i dom z ogrodem na Krzykach posiadający Karpowicz był w czepku urodzony.
Kozioł polemizuje z niektórymi opiniami wyrażonymi w obszernej rozmowie, jaką miał z poetą w 2000 r. Stanisław Bereś, a która teraz w tymże i poprzednim numerze „Plusa Minusa” została ogłoszona. Istotnie – niezależnie od wagi tego tekstu – niepodobna nie zauważyć, że konfesje niektórych męczeństw (specjalnie politycznych) wypadają tu dość cudzysłowowo.
Ale też, jak mi się zdaje, ani nie ma obiektywnej skali cierpienia, ani – jeśli istnieje – nie ma jej co przykładać do osobowości takich jak Karpowiczowa. Nie jest ważne, jaki świat jest naprawdę. Ważne jest, jak się on w głowie poety układa. Autor „Rozwiązywania przestrzeni” Beresiowi wprost o tym mówi: „Jeśli gdzieś naprawdę funkcjonuję, to na pewno w przestrzeni »myślanej«, bo właśnie taki jest mój świat. Mój świat jest »myślany«. Uważam się za człowieka prawdziwego wyłącznie w tym świecie”.
Świat „myślany” nie znaczy oczywiście świat urojony, choć od rozmaitych urojeń i póz Karpowicz wolny nie był. Niby zresztą czemu miałby być? Akurat on? Poeta najdziwniejszy z dziwnych?