Wśród tragicznych informacji, którymi chętnie karmią nas media – w rodzaju: młody człowiek zamordował kolegę, matka zabiła własne dziecko – coraz częściej pojawiają się doniesienia, że pies zagryzł człowieka, ostatnio także właścicielkę oraz dziecko domowników. Na ogół ze zrozumieniem przyjmujemy dwie pierwsze informacje, no bo trudne dzieciństwo czy depresja poporodowa, ale własny pies mordercą? Wiadomo przecież, że pies jest przyjacielem człowieka, a czy przyjaciel może tak skrzywdzić?
Lubimy upraszczać i wszystko szufladkować, a tysiące lat niegodnego traktowania zwierząt dały w konsekwencji przedmiotowe ich traktowanie. Technika wyprzedziła myślenie i uczucia, więc wiele osób traktuje psa jako zdalnie sterowane urządzenie, które odpowiednio zaprogramowane ma czuć, robić i myśleć tak, jak chce jego właściciel. Pisząc to, uprzytomniłam sobie, że nawet moja książka „Szczęśliwy pies” przypomina trochę instrukcję obsługi. Pocieszam się jednak, że setki podobnych „instrukcji obsługi dzieci” ukazują się co roku i popyt na nie nie słabnie.
Żadna żywa istota – ani pies, ani mrówka – nie jest rzeczą,
ma swoją osobowość, emocje, czuje strach i ból. Oczywiście pies jest nam bliższy od mrówki, bo jak my jest ssakiem społecznym i przez tysiące lat wspólnego z nami życia trochę się uczłowieczył. Dodajmy – nie zawsze z własnej woli i nie zawsze w pozytywnym znaczeniu. Człowiek od wieków starał się wykorzystać zdolności psa, tworząc rasy przydatne do polowania, stróżowania czy walki. Prowadził przy tym selekcję hodowlaną, by utrwalić pożądane cechy zwierzęcia. Krzyżował więc osobniki obdarzone takimi cechami aż do chwili, gdy u całego potomstwa z tej linii odnaleźć można było podobny wygląd czy zachowanie.