Archiwum Polityki

Zagłosowanie

Występował już wcześniej, ale rozprzestrzenił się i upowszechnił ponad miarę tolerancji dopiero w okresie wyborów, ohydny potworek językowy „zagłosować”. Spikerzy telewizyjni, politycy i sztabowcy wyborczy zgodnym chórem „zagłosują”, „zagłosowali”, „radzą zagłosować” etc. Otóż nie ma takiego wyrazu w pięknym języku polskim. Występuje tu, owszem, „zagłosić”, co znaczy (o psie myśliwskim): „oznajmić głosem (szczekaniem) o znalezieniu zwierzyny, tropu; zaszczekać”. Witold Doroszewski przytacza przykład ze „Wspomnień z życia łowieckiego” Kazimierza Wodzickiego, bliskiego mi o tyle, że był zapalonym ornitologiem: „Śpiewak (pies) zagłosił pewny tropu, puszczono psy...”.

Przez analogię do zakrzyczeć, zawrzeszczeć, można by ewentualnie myśleć o zagłosowaniu kogoś na śmierć. Albo w sensie akustycznym, albo nawet i elekcyjnym: każemy ci głosować tyle razy, aż się zagłosujesz (vide zadyszysz, zasłabniesz). Do siedzib komisji wyborczych udajemy się jednak, żeby głosować, a nie zagłosować. Idem: będę głosował, a nie zagłosuję, głosowałem (oddałem głos), a nie zagłosowałem.

To przedwyborcze plugawienie języka jest dla mnie w jakiś sposób symboliczne. Nawet nie dla walki politycznej czy treści (częściej beztreści) programowych prezentowanych przez poszczególnych kandydatów lub wysuwające ich ugrupowania, ale dla formy polskiej kampanii politycznej. Mniejsza już, co się wygaduje, ale jak. To „jak” nie tylko nie jest bowiem bez znaczenia, ale nawet pośrednio demaskuje istotę, czyli owo „co”. Opakowanie wykonywane jest wszakże przez tych samych ludzi co zawartość, domniemywać więc można, iż jakość jednego odpowiada drugiemu i na odwrót.

Polityka 39.2005 (2523) z dnia 01.10.2005; Stomma; s. 109
Reklama