Archiwum Polityki

Jeden z dwóch

Kończy się niebywale długa, podwójna kampania wyborcza, wyczerpująca tyleż dla polityków, co dla wyborców. Jeszcze parę dni i będziemy już znali odpowiedzi na wszystkie najważniejsze polityczne pytania sezonu. Pozostał do rozegrania Wielki Finał: Lech Kaczyński kontra Donald Tusk. Jeden z nich zostanie następcą Aleksandra Kwaśniewskiego. To ważne, kto będzie reprezentował Rzeczpospolitą przez 5, a może i 10 lat.

Wybór, na pozór, nie wydaje się szczególnie ekscytujący: obaj kandydaci, mimo uporczywego podkreślania różnic, są częścią szykującej się do władzy rządowej większości. W niedzielę nastąpi jedynie dopełnienie ukształtowanego w wyborach parlamentarnych układu władzy, ostateczne rozmieszczenie akcentów. Dotychczas wyborcy zachowali się niegłupio: partie, które zapowiadały naprawę państwa, otrzymały mandat do rządzenia, ale nie uzyskały większości umożliwiającej samodzielną zmianę konstytucji, zaś niska frekwencja była czytelnym sygnałem ograniczonego zaufania do polityków i braku poparcia dla radykalnych projektów ustrojowych. Trudno dekretować powstanie Nowej Rzeczpospolitej, jeśli ma się za sobą ledwie 10 proc. ogółu wyborców. Zrozumiały to nie najgorzej sztaby wyborcze zwycięskich partii i obu głównych kandydatów do urzędu prezydenta.

Obserwowaliśmy w toku kampanii zdumiewające wygładzanie języka, rezygnację z wielu bojowych haseł i oskarżeń, umizgi w stronę politycznych wrogów (odsyłam do artykułu Tomasza Lisa o barwach kampanii). Jeśli nawet była to czysta taktyka i kamuflaż, to przecież wynikające z odczytania nastrojów społecznych, dalekich, jak się wydaje, od rewolucyjnego wrzenia. Polacy, pytani w niezliczonych sondażach, wciąż mówią mniej więcej to samo: chcą władzy kompetentnej, nieskorumpowanej, pragmatycznej, starającej się w sposób racjonalny rozwiązywać rzeczywiste problemy społeczne.

Polityka 42.2005 (2526) z dnia 22.10.2005; Raport; s. 4
Reklama