Jeśli wróci tu Dembski, wywieziemy go na taczkach – ostrzega jeden z lotowskich związkowców. Ta deklaracja brzmi groteskowo w futurystycznym wnętrzu szklano-stalowego biurowca centrali LOT. Jednak za ostrzeżeniem kryją się prawdziwe emocje. Pracownicy LOT są już zmęczeni wojną o władzę nad ich spółką. Tomasz Dembski, członek rady nadzorczej, od listopada 2006 r. do lutego br. pełniący obowiązki prezesa LOT, to główny sprawca tego zmęczenia. Skrajnie podejrzliwy i introwertyczny zachowywał się dziwnie i niezrozumiale – wspominają współpracownicy. Odmawiał kontaktu z mediami, a z pracownikami kontaktował się też w sposób ograniczony. Trudno było zgadnąć, do czego zmierza. Szybko zresztą popadł z pracownikami w poważny konflikt, którego punktem kulminacyjnym była konfiskata komputerów należących do lotowskich związków zawodowych. Ponoć twarde dyski zawierały strategiczne materiały spółki, do których posiadania związkowcy nie byli uprawnieni. Oni sami odpowiadają, że te dokumenty dotyczyły konkursu na stanowisko prezesa LOT i potwierdzały ich podejrzenia, że został ustawiony. Obie strony skierowały sprawę do prokuratury.
Związkowcy wywiesili przed wejściem do siedziby spółki wielki transparent w formie biletu lotniczego. Był to bilet na nazwisko Dembskiego – w jedną stronę do stolicy Białorusi, Mińska. Jeśli podobają mu się tamte metody, niech tam jedzie i nie wraca – tłumaczyli. Dembski nie odleciał, ale odszedł w chwili, gdy emocje sięgnęły zenitu i strajk generalny wisiał na włosku. Jego kandydatura w konkursie na prezesa PLL LOT została odrzucona przez radę nadzorczą spółki. Wygrał Marek Mazur. Dembski przeniósł się do Bumaru, gdzie został członkiem rady nadzorczej. Nie wiadomo jednak, czy do LOT nie wróci.
Dembski cieszy się bowiem zaufaniem ministra skarbu, który jest przekonany, że to najlepszy i w zasadzie jedyny kandydat zdolny zasiąść za sterami PLL LOT.