Cechą wspólną współczesnych dyktatur jest długowieczność. Korea Północna istnieje od 1945 r., Kuba w dzisiejszej postaci od 1959 r., a Birma od 1962 r. Reżimy te trwają dzięki przemocy władzy i strachowi społeczeństwa. Istnieją nie bez wsparcia z zewnątrz.
Korea Północna była od razu tworem sowieckim, Kubę w objęcia ZSRR wepchnęły Stany Zjednoczone, zresztą bez większych oporów z jej strony. Birmę ochraniają Chiny i Rosja. Każdą z trzech utopii rządzi otoczony wymuszonym kultem psychopata. Ateistyczna Korea wręcz go deifikowała: najpierw Kima-ojca, potem Kima-syna. Synkretyczna Kuba (płytki chrystianizm plus kulty afrykańskie) czerpie z doświadczeń latynoamerykańskiego systemu zinstytucjonalizowanej dyktatury, czyli caudillismo-machismo. A ściślej – castrismo, czyli kastryzmu. Buddyjska Birma jest przykładem wszechwładztwa paranoi, okultyzmu, numerologii i astrologii. Zgodnie z zasadami autoizolacji, jej dyktator nie ma międzynarodowej publicity, jego nazwiska – Than Shwe – niemal nikt za granicą nie potrafi wymówić. Kraj stał się folwarkiem izolowanego socjalizmu birmańskiego, który podobnie jak koreańska koncepcja dżucze (samodzielność) i kubańska socialismo o muerte (socjalizm lub śmierć) zakłada w gospodarce poleganie na sobie samym i dzielenie tego minimum, które jest do dyspozycji, przy entuzjastycznej zgodzie społeczeństwa na wyrzeczenia.
Wszystkie trzy kraje dysponują potencjałem, który mógłby je postawić w rzędzie potęg gospodarczych średniej wielkości, gdyby tylko reżimy zdecydowały się pójść na ustępstwa, choćby tylko śladem Chin. Oznaczałoby to przekształcenie stalinowskiej Korei w komunistyczny kraj bez komunistycznej ideologii, socjalistycznej Kuby w demokraturę – demokratyzowaną dyktaturę wolnorynkową oraz izolowaną Birmę w system podobny do tego w Tajlandii.