Archiwum Polityki

Kupcy z rogami

Gdy chodziło o handel – okrutni wikingowie stawali się łagodni jak baranki i przebiegli jak lisy. Mieszkający pod Elblągiem Prusowie i Słowianie ubili z nimi niejeden złoty interes.
JR/Polityka

Tropiciel”, najnowsza produkcja Hollywood, nie po raz pierwszy w historii kina eksponuje niezwykłe okrucieństwo – tym razem przypływających do Ameryki – wikingów. Najeźdźcy w rogatych hełmach, czaszkach zwierząt, skórach i ze śmiercionośną bronią w dłoniach wyglądają jak demony zła i tak też się zachowują, bezlitośnie mordując mieszkańców Nowego Świata. Oczywiście takie przerysowane przedstawienie wikingów było celowe (reżyserem filmu jest Marcus Nispel, autor słynnej „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”), ale nawet jeśli prawdziwi wikingowie nie wyglądali aż tak przerażająco, to i tak drżeli przed nimi mocarze ówczesnego świata. O dziwo, mieszkańcy naszych ziem mieli inne skojarzenia związane z przybyszami na długich łodziach. Kontakty Skandynawów z Prusami i Słowianami miały przede wszystkim charakter handlowy. Po co wikingowie mieli sobie psuć układy z najbliższymi sąsiadami – wchodzić w głąb lądu i polować na niewolników – kiedy można było ułożyć się z nimi, zapewniając sobie stałe dostawy towarów?

Skandynawowie już w VI–VII w. zaczęli przepływać na drugą stronę Bałtyku. Ponieważ tereny te miały wiele do zaoferowania – niewolników, bydło, zboże, drewno, miód czy skóry – już na początku VIII w. zaczęli zakładać emporia handlowe. Zamysł był jasny – grupa kupców i rzemieślników osiedlała się na brzegu, budowała domy i zaczynała handlować z tubylcami. Z czasem małe osady zaczęły rosnąć, otaczano je wałami obronnymi i rozbudowywano porty, mężczyźni sprowadzali do nich swoje rodziny. Na terenie ziem polskich najważniejsze były dwa ośrodki: Jumme (Jom albo Jómi) na Wolinie, nazwane przez kronikarza Adama z Bremy najwspanialszym miastem Słowian, i tajemnicze Truso na Żuławach. Odkrycie osady na Wolinie nie sprawiło badaczom zbyt wielkiego kłopotu, poszukiwania Truso trwały kilkaset lat.

Polityka 24.2007 (2608) z dnia 16.06.2007; Nauka; s. 100
Reklama