Kierowcy i mechanicy zawsze na początku z nowych robią sobie śmiech. Nowym nie zapalają autobusy, nie działają przyciski do drzwi i szaleją wskaźniki na cyferblatach. Takie rzeczy dzieją się w bazie przed świtem, zanim jeszcze jakiś pasażer wyjdzie na przystanek. Nowy musi się drapać w głowę, szukać usterek i udawać głupszego, niż jest. Dla starych do śmiechu. Sprawdzi się jako kolega i jako fachowiec – przyjmą jak do rodziny. Nie sprawdzi się – nawet ręki nie podadzą.
Na wiosnę 2007 r. ludziom z bazy Jagiellońska i z zajezdni na Pakoszu zarząd powiedział, że do MPK Kielce wchodzi inwestor z Francji i będzie wymieniał autobusy na nowe. Na pytanie, czy będzie wymieniał też kierowców i mechaników, odpowiedź nie padła. O podwyżki wcale nie było sensu pytać. Prezesa zarządu Krzysztofa Chrabąszcza załoga nie szanowała. Chciał zwalniać z pracy mechaników, a autobusy wysyłać na regenerację gdzieś w Polskę. Przyszedł do komunikacji prosto z branży zwierząt hodowlanych, a niefachowcom kierowcy ręki nie podają.
W połowie sierpnia na hali blachowni w bazie Jagiellońska było zebranie załogi w sprawie strajku. Nie chcieli prywatyzacji, chcieli podwyżek. Bogdan Latosiński z Solidarności mówił, żeby wszyscy, którzy się boją, szli do domu. Można było odejść i nikt człowiekowi złego słowa nie powie, taka promocja dla słabych. Bo jeśli zostaną na strajku, a potem odejdą, to będą już tylko zdrajcami. Wszyscy zostali i blachownia długo biła sobie brawo. Sto siedemdziesiąt kieleckich autobusów stało w eleganckich rządkach na placu zajezdni, kiedy nowy przyszedł do pracy.
1.
Nowy usiadł na bramie z innymi i milczał.