Bodaj pierwszy odczuł to 50-letni Stanisław S. ze wsi Rogalin (Kujawsko-Pomorskie), który rankiem, parę godzin po wprowadzeniu przez ministra Ziobrę nowej instytucji, jechał na rowerze wiejską drogą i został zatrzymany przez patrol policji. Pech chciał, że miejscowi funkcjonariusze wiedzieli, iż parę miesięcy wcześniej za jazdę po pijanemu sąd odebrał mu prawo do prowadzenia jakichkolwiek pojazdów. Choć tym razem był trzeźwy, już parę godzin później miał kolejny wyrok: sąd w ekstratrybie skazał go za jazdę rowerem bez uprawnień na cztery miesiące ograniczenia wolności i nieodpłatną pracę na rzecz gminy.
Potem przed sądy w całym kraju zaczęli trafiać pijani kierowcy samochodów oraz oskarżeni o znieważanie policjantów. Od razu też okazało się, że kilku spraw nie można rozpatrzyć w przyspieszonym tempie, bo choć wymogi co do dokumentów procesowych są uproszczone, to i tak nie udało się zebrać ich na czas.
Koncepcja szybkiego osądzania drobnych, lecz uciążliwych społecznie przestępstw to sztandarowy, obok podwyższenia sankcji karnych, pomysł rządzącej partii na poprawę bezpieczeństwa obywateli. Minister Zbigniew Ziobro tuż po objęciu urzędu jesienią 2005 r. sugerował, że już od 1 lipca 2006 r. złapani na gorącym uczynku sprawcy drobnych przestępstw oraz tzw. występków chuligańskich będą osądzani w ciągu 24 godzin. Z czasem okazało się, że prace legislacyjne przedłużają się i nowy tryb zacznie obowiązywać dopiero od marca 2007 r.
Choć resort dzięki opóźnieniom miał, zdawałoby się, więcej czasu na przygotowanie operacji, nowy tryb wprowadzono na chybcika
, niczym byle prowizorkę. Dość powiedzieć, że rozporządzenia wykonawcze na przykład do sądu w Krakowie dotarły w tygodniu poprzedzającym godzinę zero. Prezesi sądów mieli właśnie na ich podstawie ustalić – i to teoretycznie do 5 marca – kwestie dotyczące dyżurów, biegłych, przygotować sekretariaty itd.