Dokładnie w przeddzień Dnia Kobiet zwolennicy zaostrzenia prawa zyskali poważny argument: w przewlekłym sporze administracyjnym z władzami północnoczeskiego miasta Usti nad Łabą sąd konstytucyjny przyznał, że władze samorządowe mają prawo zakazywać oferowania usług seksualnych w miejscach publicznych. „Taka działalność bardzo wyraźnie zagraża moralnemu wychowaniu dzieci i młodzieży. Proponowanie usług seksualnych może u dzieci wywołać wrażenie czegoś zwykłego albo normalnego” – uzasadniła werdykt sędzia sprawozdawca Ivana Janu. I żeby nie było wątpliwości, dodała: wartość, jaką jest moralne wychowanie młodzieży, ma pierwszeństwo przed innymi spornymi aspektami zakazu prostytucji. Zatem: przed wolnością poruszania się w miejscach publicznych, prowadzenia działalności gospodarczej czy wolnością w robieniu, co się żywnie podoba z własnym ciałem.
Konserwatyści – a już szczególnie polscy – powinni w tym miejscu tryumfalnie zawołać: jednak można! W Czechach cała sprawa jednak nie jest wcale taka oczywista i choć gazety odtrąbiły werdykt sądu jako wydarzenie, eksperci są dalecy od entuzjazmu, jakkolwiek nie brak wśród nich zwolenników prawnych uregulowań prostytucji – od kompletnego zakazu (niemal nieistniejąca mniejszość) po legalizację, rejestrację, opodatkowanie, obowiązkową opiekę medyczną i kontrole sanitarne.
Polacy często postrzegają Czechy jako odwrotność naszego kraju.
Skoro w Polsce pożywką dla często agresywnego konserwatyzmu społecznego jest katolicyzm, zatem pewnie w Czechach, kraju o kulturze wręcz antykatolickiej, musi panować obyczajowy liberalizm. Nic bardziej mylnego. Czesi są wprawdzie niechętni katolicyzmowi, ale przy tym są drobnomieszczańscy do szpiku kości.