W branży książkowej też zwycięża elektronika: kasety dawno już zostały wyparte przez płyty CD, które właśnie są wypierane przez iPod. Książek się bowiem nie czyta, książek się słucha... Ale o książkach się mówi, nie zawsze je czytając czy słuchając. Mówi się też o autorach. Jeden z kolegów opowiadał mi, że teraz we Frankfurcie ścierają się nostalgicy – wybrzydzający, że dawniej to była prawdziwa literatura i wielcy autorzy, a teraz same popłuczyny i masowa konfekcja – z euforykami, którzy się zachwycają wszystkim co nowe. Znają na pamięć listy bestsellerów. I tu we Frankfurcie muszą dotknąć każdej – nawet chwilowej – sławy. A jeśli niczego nie ma na podorędziu, to zawsze się wygrzebie nieznanego radzieckiego dysydenta z czasów stalinowskich. O ile nostalgik jest znudzony, o tyle euforyk świeci światłem odbitym, wszystkie jego sensacje właśnie zostały omówione w przygotowanych na Targi grubych dodatkach literackich do niemieckich gazet.
I wreszcie – administrator literatury, który bierze książki, jak leci. Pracowicie czyta te powieści, o których właśnie się mówi, i niczym Syzyf dwa razy do roku – wiosną w Lipsku i jesienią we Frankfurcie – widzi, jak jego cegły staczają się w przepaść. A niebawem dojdzie mu jeszcze jeden szczyt: planowane od przyszłego roku wielkie targi w Wiedniu, ponieważ książka, mimo zaniku czytelnictwa i wtórnego analfabetyzmu, jest na tyle atrakcyjnym towarem, że każda licząca się stolica musi mieć swoje targi.
Jedną z tajemnic sukcesu księgarstwa poznałem jadąc pociągiem Intercity
z Frankfurtu do Berlina z szybkością 230 km/godz. Poznałem ją chyba dzięki „Süddeutsche”. To my, ludzie starzy, jesteśmy ostoją czytelnictwa w Europie! To my ślepimy nad zadrukowanymi stronami.