Archiwum Polityki

Układ zajada na sępa

Premier zapowiedział dalszą, skuteczną walkę z ludźmi układu. I słusznie, bo ludzie ci połykają majątek państwa wielkimi kęsami, a ich żarłoczność osiągnęła już ten poziom, że w niepohamowanym ataku pazerności podjadają sobie wzajemnie z talerzy. Jak donoszą media, były prezes PZU Jaromir Netzel na kilka tygodni przed swoim odwołaniem zlecił wewnętrzną kontrolę, która wykazała ponad wszelką wątpliwość, że na służbowe konto prezesa zapisano prawie 370 tys. zł wydanych na posiłki, których nie zamówił, bo w tym czasie się odchudzał. Jego współpracownicy ujawnili, że podczas terapii prezes nic nie jadł i pił tylko soki, tymczasem z jego rachunku na jedzenie znikało średnio 700 zł dziennie. Oczywiście nie ma co żałować byłego prezesa PZU, który – jak ujawniła niedawno prokuratura – był człowiekiem na usługach układu i swoje (a są uzasadnione podejrzenia, że nie tylko swoje) z pewnością już i tak zjadł. Nie ma wątpliwości, że nawet po tym, jak go odwołano, Kaczmarek czy Krauze nie zostawili go na głodniaka. Nie czarujmy się, jeśli Netzel się odchudzał, to tylko dlatego, żeby móc potem jeszcze więcej wtrząchnąć na sępa. Zasadnicze pytanie brzmi: kto jadł za prezesa? Kto w jego imieniu i za państwowe pieniądze zaspokajał swój prywatny apetyt w czasie, gdy miliony ubezpieczonych w PZU nie miało co do garnka włożyć, a jeżeli nawet miało, to były to z konieczności rzeczy najtańsze? Spekuluje się, że prezesa mógł objadać ktoś z firmy w trosce o to, żeby dania, których on nie zjadł, nie zmarnowały się. Niewykluczone też, że porcje Netzla przejmowali oligarchowie, którym służył, gdyż wiedzieli, że nie jest zbyt bystry i się nie zorientuje. Wszyscy wiemy, że ludzie ci nie pogardzą żadną zdobyczą, o czym najlepiej świadczy fakt, że Kaczmarek po wizycie u Krauzego w Marriotcie wyszedł bez krawata.

Polityka 38.2007 (2621) z dnia 22.09.2007; s. 6
Reklama