O tak zwanym stroju jednolitym, który wprowadziła wiosenna nowelizacja ustawy o systemie oświaty, wiadomo tylko, że jego noszenie jest obowiązkowe na terenie szkoły, a wzór określa dyrektor w porozumieniu z radą rodziców. Te lakoniczne zapisy wywołały falę społecznej pomysłowości, co zrobić, by mundurki przykrywały jak najmniej lub żeby nie było ich wcale. Konfekcyjną twórczość podsyca przede wszystkim to, że ustawa nie sprecyzowała, ile i jakie elementy garderoby należy uznać za strój. – Zastanawialiśmy się, czy nie są nim na przykład dowolne spodnie. Koleżanka wymyśliła, że elementem stroju jednolitego może być brak czegoś, na przykład nieposiadanie przy sobie zdjęcia ministra edukacji – mówi z przekąsem Łukasz Ługowski, dyrektor gimnazjum w Młodzieżowym Ośrodku Socjoterapii Kąt w podwarszawskim Aninie, gdzie obok licealistów, którzy nie muszą nosić mundurków, uczy się około czterdziestu nieprzystosowanych do nauki w masowej szkole gimnazjalistów.
Dyrektor, pierwotnie wróg wszelkiej uniformizacji, zapowiedział nawet zamknięcie szkoły, jeśli jego uczniowie musieliby pojawić się od września w takich samych strojach. – Ostatecznie wymyśliliśmy, że w statucie pojawi się ogólny zapis, że będziemy dążyli do wypracowania jednolitego elementu stroju. Myślę, że na tym sprawa ucichnie – mówi dyrektor Ługowski.
Podobne nadzieje dyrektorów szkół mogą pokrzyżować plany kuratoriów, które zamierzają sprawdzać, czy wywiązali się oni z ustawowych obowiązków i czy wprowadzili stosowne zapisy do statutów szkół. Dyrektorzy mają na to czas do końca września. Ci, którzy się z tym na czas nie uporają (a właściwie nie uporali, bo przecież nowy rok szkolny miał być powitany już w mundurkach), teoretycznie muszą liczyć się z upomnieniem ze strony kuratorium, ale na razie mówi się raczej o zaleceniach niż o karach.