Odmrażanie stosunków z Rosją, z technicznego punktu widzenia, wydaje się dość proste. Tak jak zniesienie dwuletniego embarga na import polskiego mięsa. Z psychologicznego jest już dużo trudniejsze.
Platforma Obywatelska wprawdzie nie podzielała lęków PiS, kiedy ten straszył nas wrogiem wewnętrznym (układ, WSI, oligarchowie itd.), ale już w sprawie wroga zewnętrznego była z nim zgodna. To nie kto inny jak Jan Rokita przekonywał, że sprzedanie na giełdzie 15 proc. akcji monopolisty gazowego PGNiG jest prostą drogą do oddania władzy nad polskim sektorem gazowym Rosjanom. To przecież obecny minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, który niedawno w przyjacielskiej atmosferze umawiał się z szefem rosyjskiej dyplomacji Siergiejem Ławrowem w sprawie wizyty premiera Tuska na Kremlu, wcześniej porównał projekt rosyjsko-niemieckiego gazociągu przez Bałtyk do paktu Ribbentrop-Mołotow.
Być może dlatego w sprawę odmrażania stosunków gospodarczych z Rosją zaangażowali się ludowcy. I zaraz pojawiły się wątpliwości, czy nie poszli za daleko. Wiceminister skarbu Jan Bury (PSL) oświadczył, że w prywatyzacji sektora energetycznego powinni brać udział także Rosjanie, a klimat dla inwestorów rosyjskich był dotychczas zły i rząd chce to zmienić. Poproszony przez rosyjskie pismo „Kommersant” o skomentowanie słów partyjnego kolegi wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak stwierdził, że „polski rząd przestrzega pełnej otwartości w sprawach prywatyzacyjnych” oraz że „zasady UE nie dopuszczają żadnych ograniczeń i dyskryminacji w dostępie do rynku”. Zabrzmiało to niemal jak zapraszamy na zakupy i pozostawało w sprzeczności z deklaracją Donalda Tuska złożoną w Wilnie, iż „Polska zachowa ostrożność w sprawie ewentualnych inwestycji rosyjskich na swoim terytorium”.