Wioleta Matuszewska dałaby sobie wyjąć oko, gdyby Waldkowi to pomogło. Nerka. Tylko nerka? Zrobiłaby dla niego i oddała wszystko. Takie dziecko niepełnosprawne kocha się inaczej niż zdrowe – bezgranicznie, bez końca. Wioleta tak to może określić.
Walczyła o Waldusia tyle lat. Kiedy miał cztery, pielęgniarka ścisnęła mu rękę gumową przepaską przy pobieraniu krwi i odtąd (choć specjaliści nie bardzo w to wierzą) synek przestał mówić. Sądzono, że to autyzm, ale z pewnością to nie to, bo łączy ją z Waldkiem niesłychana więź, której u autystycznych dzieci nie widać. Symbiotyczna, giną jedno bez drugiego.
Gdy Waldek poszedł do szkoły do klasy integracyjnej, walczyła z nauczycielkami, które go nie chciały, bo wciąż nie mówił i niczego nie były go w stanie nauczyć. Prywatna terapeutka, basen, masaże – wszystko dla Waldka. Zaczął kuleć. Niemiecki ortopeda – bo pojechali do ojca w odwiedziny, specjalisty morskiego, który w Niemczech zarabiał na dom – kazał zbadać krew i mocz. Ratowali go w szpitalu już prawie w śpiączce; nerki kończyły swą pracę ostatecznie i bez ratunku.
Pęcherz Waldka jest też w nie najlepszym stanie. Można zrobić przetokę dla moczu na zewnątrz, ale Wioleta wie, że on czasem wstrzymuje mocz, jak wtedy, gdy nauczycielki nie wypuszczały go na siku z lekcji, bo to przeszkadzało klasie. Więc zaryzykuje. Dzięki przeszczepowi jej nerki, mały nie będzie musiał mieć przetoki dla ujścia moczu przez skórę. Będzie siusiał normalnie.
Pytają ją, jak wszystkich dawców, czy się boi. Boi? Nie może doczekać się tej chwili, żeby mu oddać nerkę. Nie ma w niej już miejsca na strach o siebie, wyparł go do dna. Lęk o dziecko, dławiący, niszczący, tylko z takim strachem się żyje.