Partia SLD wybrała tymczasowe władze i przyjmuje nowych członków. Według Leszka Millera powinno być ich ostatecznie sto tysięcy. Na razie udało się przyjąć niespełna jedną czwartą tej liczby, wśród nich Andrzeja Celińskiego, co było sensacją sezonu. Już jednak pojawiły się opinie, że do nowego SLD pcha się przede wszystkim stary PZPR-owski aparat. Zaczął się także spór, czy najpierw ma powstać partia czy jej program? I co w tym programie napisać.
Działacze nowej partii sugerują, aby okrągłej liczby stu tysięcy, jaką wymienia jej przewodniczący, nie traktować dosłownie. Witold Firak, poseł z Podkarpacia i członek Tymczasowej Rady Krajowej SLD: - To jest liczba o znaczeniu bardziej symbolicznym niż realnym. Podobnie uważa sekretarz generalny SLD Krzysztof Janik, którego będzie w pełni satysfakcjonowało 60 -70 tys.: - Nie starajmy się być we wszystkim prymusami, zwalczam tę hurraoptymistyczną tendencję, gdzie mogę. Według Janika wielu dotychczasowych działaczy SdRP nie wstępuje do nowej partii.
- Decyduje zwykłe zmęczenie, ale też motywacje programowe i psychologiczne - uważa Janik. - Jeżeli coraz mniej miejsca w naszych deklaracjach zajmuje obrona PRL-u i zdobyczy realnego socjalizmu, to oni już takiej partii nie chcą. Rozstajemy się zresztą z nimi bez żalu. Miejsce na wspominanie starych czasów jest w kółku historycznym. My chcemy się wreszcie odbić od przeszłości.
Nie jest jednak jasne, czy ta koncepcja się uda. Niektórzy działacze, jak Danuta Waniek, długo nie dawali się przekonać do pomysłu tworzenia nowego SLD, ostatecznie zdecydował argument, że to posłowie będą odgrywać zasadniczą rolę w naborze nowych członków. Waniek uważała, że zapobiegnie to powrotowi uśpionych dotąd starych działaczy PZPR. Sito może się jednak okazać nie tak szczelne, jak zaplanowano. Co prawda, każdą deklarację członkowską musi zaakceptować zebranie pełnomocników partii, mianowanych i kontrolowanych przez centralę, ale już w momencie, kiedy zawiąże się pięcioosobowe koło, to ono przyjmuje kolejnych członków. Danuta Marciniak, jedna z pełnomocniczek powiatowych SLD w Warszawie, uważa, że do partii nie prześliźnie się nikt, kogo trzeba się będzie potem wstydzić, ewentualnie pozbywać. - Przecież ja dokonuję penetracji środowisk, które dobrze znam, a potem i tak każdy wniosek o przyjęcie musi zaakceptować aż 90 pełnomocników, wystarczy jedno weto, aby wniosek przepadł.