Bolesny przypadek wiceministra zdrowia Bolesława Piechy pokazuje, że warunki pracy wysokich urzędników państwowych w naszym kraju stale się pogarszają. W warunkach tych coraz trudniej pełnić obowiązki, bo kiedy tylko człowiek wyskoczy do restauracji, zaraz dosiadają się do niego różni ludzie – najczęściej dyrektorzy dużych firm – żeby zawracać mu głowę własnymi sprawami.
Przykładowo do Piechy dosiadł się w restauracji Biblioteka dyrektor koncernu farmaceutycznego Servier, zakłócając mu lekturę karty dań. Nawiasem mówiąc, całe zdarzenie było do tego stopnia bez znaczenia, że już następnego dnia Piecha nie mógł sobie przypomnieć, że w ogóle był w Bibliotece, mimo że dziennikarze tłumaczyli mu, że go tam widzieli. Minister wyglądał na kompletnie zaskoczonego informacją o swojej obecności w restauracji, nie krył także zaskoczenia informacją o obecności w tym samym miejscu i czasie dyrektora firmy Servier. Pamiętał tylko, że jeśli do spotkania rzeczywiście doszło, jego tematem na pewno nie było wpisanie iwabradyny – leku produkowanego przez firmę Servier – na rządową listę leków refundowanych.
Inni wysocy urzędnicy współczują wiceministrowi przyznając, że im także zdarzają się podobne przygody. – To okropne, jesteśmy bez przerwy nagabywani w miejscach publicznych. Proszę sobie wyobrazić, że do mnie kiedyś w samolocie dosiadł się prezes wielkiej firmy produkującej urządzenie, na które akurat urządzaliśmy przetarg. Okazało się, że przypadkowo lecimy w tym samym kierunku – opowiada wzburzony b. wiceminister jednego z kluczowych resortów.
Wiceminister nie kryje, że była to dla niego sytuacja kłopotliwa. – Chciałem się zdrzemnąć, ale nie mogłem udawać, że koło mnie nikt nie siedzi, zwłaszcza że przypadkowo znałem tego człowieka z kilku bankietów.