Te nagrody powołała do życia 20 lat temu grupka zdesperowanych artystów, którym patronował Ingmar Bergman. Chcieli ratować europejską kinematografię przed globalizacją i amerykanizacją. Dwie dekady temu blisko 80 proc. repertuaru kinowego stanowiły produkcje hollywoodzkie. Coraz rzadziej wyświetlano ambitne tytuły. Brutalna gra rynkowa zagroziła narodowej i regionalnej różnorodności. Kierowanej od 1996 r. przez Wima Wendersa instytucji udało się zmobilizować opinię publiczną do podjęcia debaty na temat przyszłości i kształtu europejskiego kina. Zaowocowało to stworzeniem wielu programów wspierających unijną produkcję audiowizualną. Ale nie wszystko udało się załatwić i wyjaśnić. Jakie filmy tak naprawdę powinno się nagradzać? Czy każdy film narodowy można uznać za europejski i czy europejski znaczy narodowy – ten problem pozostał nierozstrzygnięty do dziś.
Jak Feliks z Oscarem
Tegoroczna, jubileuszowa gala rozdania statuetek odbędzie się w Berlinie, gdzie mieści się główna siedziba Europejskiej Akademii Filmowej. Działa ona na wzór Amerykańskiej Akademii, choć w istocie stanowi jej zaprzeczenie. Jest to organizacja otwarta i nie dysponuje wielkimi budżetami (utrzymuje się głównie z zysków z niemieckiego totalizatora). Aktualnie skupia nieco ponad 1800 profesjonalistów ze wszystkich krajów Starego Kontynentu. Od dystrybutorów i dziennikarzy po operatorów i producentów (w tym 50 z Polski). Laureaci wybierani są w demokratycznym głosowaniu. Kategorii jest o połowę mniej od oscarowych (do niedawna nie nagradzano nawet reżyserów). Ceremonia też wygląda skromniej. Zamiast zaplanowanego co do sekundy show jest spotkanie w pogodnej, niemal rodzinnej atmosferze przy niezbyt suto zastawionym symbolicznym wspólnym stole.
Co drugi rok uroczystość odbywa się nie w Berlinie, a jakimś innym europejskim mieście.