Wróciła do domu po śmierć. Zamach w Rawalpindi był trzecią, niestety udaną, próbą usunięcia jej z pakistańskiej polityki. Wykształcona na Zachodzie muzułmanka, dziedziczka wpływowego rodu Bhutto, zamierzała 8 stycznia wygrać wybory i po raz trzeci zostać premierem swojego kraju. Dwukrotnie pełniła już ten urząd i dwukrotnie ją obalano. Tym razem miało być inaczej. Benazir Bhutto wyobrażała sobie, że zwycięży, rozliczy dawnych prześladowców i w końcu zrealizuje choćby część programu Ludowej Partii Pakistanu, której od lat przewodziła.
Islam naszą religią, socjalizm naszą gospodarką, demokracja naszym systemem – mówił jej ojciec i mentor Zulfikar Ali Bhutto. Też był premierem, też wybrano go w powszechnych wyborach i też został obalony, a następnie skazany na śmierć i powieszony. Przed egzekucją w 1979 r. przekazał misję swojej córce – Benazir miała dokończyć to, co zaczął jej ojciec. Starała się prawie przez 30 lat, ale nie zdążyła.
Zginęła w zamachu w dawnej stolicy Pakistanu Rawalpindi.
27 grudnia po skończonym wiecu wsiadła do białego pickupa i stojąc w otwartym szyberdachu pozdrawiała zwolenników. Wtedy według naocznych świadków do samochodu podjechało dwóch mężczyzn na motorze. Zamachowiec samobójca zdetonował ładunek, zabijając siebie i 20 przypadkowych osób. Była premier Pakistanu zmarła w drodze do szpitala.
Nietypowa akcja, wyrafinowana jak na barbarzyństwo, szachowa. Precyzja i skuteczność wskazują, że zamachu dokonali zbrodniarze dobrze obeznani z rzemiosłem. W ciągu minionych dwóch miesięcy Benazir Bhutto dwukrotnie uchodziła z życiem. Pierwsza bomba, zdetonowana na wiecu w Karaczi tuż po powrocie byłej premier do kraju, zgładziła 150 osób. Druga kilka dni później – kolejnych 30. Pani Bhutto oskarżyła wtedy o zamachy służby specjalne Pakistanu.