O ile Kaczyński rządził od konfliktu do konfliktu, o tyle Tusk rządzi od uniku do uniku. Trudno o większy kontrast niż ten pomiędzy starym a nowym premierem. Poprzedni myślał – może nie tyle myślał, co działał – w kategoriach ideologicznych, manichejskich. Miewał nocne widzenia i koszmary (wszędzie widział układ i postkomunizm) oraz wizje (IV RP). Na każde pytanie miał gotową odpowiedź. Groźnie marszczył brwi, był szorstki, kanciasty, agresywny, ale i charyzmatyczny. Jest pełen kompleksów, parł do konfliktów. Kiedy wracał z Torunia bądź z Jasnej Góry, gdzie przekazywał znak pokoju, miał już obmyślone, komu dosolić i dopieprzyć.
Obecny premier to zaprzeczenie poprzednika – jest opływowy, ma poglądy niewyraźne, niejasne, czasami zmienne, nie jest ideologiem, tylko pragmatykiem. Wiecznie uśmiechnięty, zamiast odpychać i obrażać, prawi o miłości, stara się mieć dla każdego coś miłego. Nie ma fanatycznych wyznawców, ale też niewielu ma fanatycznych przeciwników. Tych ostatnich będzie przybywać w miarę rządzenia i podejmowania decyzji, które siłą rzeczy nie wszystkim będą odpowiadać.
Na razie nowy premier uprawia prawdziwą ekwilibrystykę. Mówi o zwolnieniu Mariusza Kamińskiego z CBA, ale dopuszcza pozostawienie go na dotychczasowym stanowisku, jeżeli ten powróci na właściwą drogę. Nie jest pewien, czy chce Kamińskiego usunąć, ale wolałby na jego miejscu Julię Piterę, która z kolei na tym stanowisku się nie widzi. W sprawie unijnej Karty Praw – podobnie: jest „za”, ale na razie musi być „przeciw”, jednak do sprawy wrócimy.
Na dworze Jarosława K. wszyscy mówili (i mówią) to samo, a kto się wyłamał – ten lądował za burtą.